16 rzeczy, które zaskoczyły nas na Lesbos.

Za każdym razem gdy gdzieś wyjeżdżamy poznajemy troszkę innego świata niż ten nasz. Za każdym razem w danym miejscu znajdują się rzeczy, które nas zaskakują jedne mniej drugie bardziej. Wracając z podróży mamy przynajmniej kilka takich ciekawostek z miejsca, w którym byliśmy.

I ja przygotowałam wam kilka swoich 🙂

  1. Mnóstwo zakrętów na drogach tzw. serpentyn – wcale z tym „mnóstwo” nie żartuje. W którymś momencie doszło nawet do tego, że byliśmy zaskoczeni, kiedy droga prosta ciągnęła się przez całe 4 minuty.
  2. Duże różnice wysokości – wyspa Lesbos jak już wiecie z poprzedniego posta jest raczej górzysta. Różnice wysokości i skoki ciśnienia były bardzo odczuwalne. Przez godzinę jazdy samochodem można się było poczuć jakby się miało chorobę lokomocyjną co było dla mnie totalną nowością. Dla mojego organizmu również.
  3. Budynki usytuowane na skałach – Dwa z klasztorów, które znajdowały się na wyspie (opisane w poprzednich postach) znajdowały się na ogromnych skałach. Byliśmy zaskoczeni jak to jest możliwe, że to się jeszcze nie posypało.
  4. Bardzo mało ludzi – większość miejscowości na wyspie Lesbos to wsie. Jak we wszystkich wsiach ludzi jest tam dużo mniej niż w miastach to normalne, ale będąc na Lesbos sporadycznie zdarzyło nam się spotkać jakąś młodzież czy dziecko.
  5. Wąskie drogi – mięliśmy jedną taką przygodę w Anaxos. GPS poprowadził nas na sam dół miejscowości. Zaraz po zjechaniu stwierdziliśmy, że to chyba nie jest dobry pomysł, ale nie było już odwrotu. Musicie wiedzieć, że ta miejscowość była położona w takim dole, że samochód niedbały rady się cofnąć pod takie góry. Było ciasno, i stromo. I nie ufajcie zawsze GPS-om one też kłamią 😀
  6. Bardzo mało samochodów – pewnie wiążę się to z tym, że mieszka tam dużo mniej osób niż np. u nas. Czasami podczas 2 godzinnej podróży spotkaliśmy może z 6 samochodów.
  7. Wszyscy mają skutery – tak. Prawdopodobnie zdecydowana
    większość posiada swoje skutery czy motory. Uliczki są tam wąskie, więc bardziej opłaca się mieć skuter niż samochód, bo skuterem wszędzie wjedziesz.
  8. Mała ilość owadów – Może to też przez to, że na Lesbos byliśmy dopiero we wrześniu. Nie wiemy, więc jak to wygląda w typowo wakacyjny okres. Kiedy my byliśmy w Grecji to faktycznie tych owadów było bardzo mało. Jest jeszcze możliwe, że to zasługa kotów 🙂
  9. Mnóstwo kotów – w samym ośrodku tych kotów było z 10. Gdziekolwiek spojrzałeś na ulicy był kot. Biegały, wylegiwały się, bawiły, prosiły o jedzenie. W każdej restauracji były koty nawet ze sklepowych pocztówek spoglądały na nas kocie oczy. Koty były dosłownie wszędzie.
  10. Bardzo mało psów – tak jak w miejscowości Petra było mnóstwo kotów tak psów widzieliśmy tam może z 5. Nie mam pojęcia, czemu tak jest.
  11. Czysta przejrzysta woda w morzu – aż wam wstawie zdjęcie. Woda była piękna, przejrzysta, taka, że aż się chciało do niej wejść. Jedyny minus była bardzo słona.
  12. Grecka kawa – jedna z najlepszych, jaką piłam. Jadąc do Grecji naprawdę warto posmakować ich kawy. My w jednej z mniejszych miejscowości za kubek kawy i osobno szklankę wody zapłaciliśmy po 2,5 euro czyli tyle co nic. 
  13. Słona woda w kranie – to był wielki minus. Woda była słonawa i mdła. Jeżeli ktoś, odważył się zrobić z niej herbatę to była ona nie do wypicia.
  14. Toalety – a raczej to, że w każdej z nich była wywieszona kartka z informacją żeby nie spuszczać w niej papieru toaletowego. Papier należało wyrzucać do kosza. Było to dla nas dziwne. Zdjęcie wklejam na dole. 
  15. Małe lotnisko – naprawdę bardzo małe. Miejsc siedzących było na nim tyle, co nic. Pamiętam, że zdecydowana większość pasażerów stała czekając na samolot. Z racji tego, że lotnisko było naprawdę malutkie pas startowy również, nie był długi. Samolot lądując musiał robić dziwne akrobacje żeby trafić na pas.
  16. Oznakowania dla pieszych – były tak zabawne, że wystarczy, że wstawię wam po prostu zdjęcie 🙂 

 

Pierogarnia Babci Marysi – czyli najlepsze pierogi na świecie

Za górami za lasami, między Rzeniszowem a Koziegłowami znajduje się jeden z najlepszych zajazdów z pierogami, o jakim nawet nie śnicie.

Pewnie nic wam to nie mówi, więc uproszczę 🙂 Za Częstochową a jeszcze przed Katowicami dokładnie w miejscowości Koziegłówki na ulicy Lipowej (jadąc do Katowic obiekt znajduje się po lewej stronie) stoi piękny rzucający się w oczy (bo przecież jest napisane pierogi, do tego domowe) zajazd. Z jakże piękną nazwą, która od razu skojarzy Ci się z domem „Pierogarnia Babci Marysi”.

Pierwszy raz trafiliśmy do niej, kiedy zmęczeni po locie z Włoch wracaliśmy z lotniska w Katowicach do domu. Oczywiście moje czujne oczy wypatrzyły ową pierogarnie już, kiedy jechaliśmy parę dni wcześniej do Katowic. Co Monika zobaczyła to i zapamiętała, więc w drodze powrotnej nie trzeba było długo się zastanawiać gdzie zatrzymamy się na jedzenie.

Pierwsze wrażenie

Nie uwierzycie, ale bardzo dobre 🙂 Pierogarnia z zewnątrz prezentuje się naprawdę ładnie. Budynek jest w kolorze szarym z uroczym tarasem.  Dzięki temu, że znajduję się tam właśnie ten spory taras, w ciepłe dni posiłki można jeść na zewnątrz, co jest też dużym plusem.

W środku jest typowo powiedziałabym po Śląsku. Znajdują się tam zarówno małe jak i wielkie drewniane stoły idealne żeby pomieścić dużo więcej osób. Większość rzeczy znajdujących się w środku jest drewnianych, co daje niezły kontrast dla np. stolików na zewnątrz. Tamte są białe i w ogóle nie kojarzą mi się ze Śląskiem 🙂

Patrząc na zdjęcia wymieniłabym tam tylko ceraty, które zupełnie do wnętrza nie pasują wręcz je psują. Ale każdy lubi, co innego 🙂

Przejdźmy do jedzenia!

W Pierogarni Babci Marysi jak to w pierogarni podają nie, co innego jak pierogi. Pyszne domowe pierogi do wyboru w czterech różnych wariantach, bo na słodko, wytrawnie, tradycyjnie i premium. Ceny jak to wszędzie, ale warto, bo porcje są naprawdę duże. Zdjęcie menu wstawię pod spodem, więc będziecie mogli je sobie dokładnie zobaczyć. Pierogi daje sobie głowę uciąć lepione są na miejscu, żadne tam kupne. Za pierwszym razem, gdy tam trafiliśmy jadłam tradycyjne pierogi ze szpinakiem. Były bardzo dobre, co nie powiem trochę mnie zaskoczyło. Na ogół chyba nie mam dobrych opinii o przydrożnych zajazdach. Mój chłopak zamówił ruskie i również chwalił. Pomyślałam wtedy aaa dobra no to są dwa wyjścia, albo naprawdę robią dobre pierogi albo trafiliśmy na dobry dzień. Ale nie. Byłam tam 3 albo 4 razy mój chłopak z 6 i za każdym razem pierogi były jeszcze lepsze. Pyszne, świeże z dobrym jakościowo ciastem. Za każdym razem było bardzo dużo farszu w środku, czyli nie żałowali. Zresztą porcje były również naprawdę spore, więc czego więcej by chcieć?  Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że wtedy tego pierwszego razu to nie był łut szczęścia, że pierogi wyszły dobre. One naprawdę są genialne.

Panie z obsługi również są bardzo miłe, co się zawsze ceni. Bo prawda jest niestety taka, że zła obsługa wcale nie zachęci klientów do powrotu a wręcz odwrotnie. Klient zamiast wrócić to będzie takie miejsce omijał szerokim łukiem. Tak na sam koniec standardowo małe podsumowanie.

Zajazd z zewnątrz – prezentuje się uroczo

Jedzenie – pyszne

Ceny – powiedziałabym średnie, wahające się od 15-28 zł

Obsługa – bardzo dobra

Moi drodzy, odważę się powiedzieć jadłam tam jedne z lepszych pierogów w moim życiu. Jeśli więc będziecie gdzieś w tych okolicach, to zachęcam do zboczenia z trasy i zjedzenia prawdopodobnie najlepszych (napisała tylko prawdopodobnie,bo kto wie może jedliście lepsze) pierogów w waszym życiu.

Moje wielkie Greckie wakacje

W połowie września tego roku, wybraliśmy się na długo wyczekiwany i upragniony urlop  🙂

Już od początku wakacji wiedzieliśmy, że tym razem chcemy skorzystać z opcji last minut.

Długo czekaliśmy na najlepszą z możliwych wycieczek aż w końcu znaleźliśmy. Urlop mięliśmy zaplanowany od 13-stego a oferta, jaką znaleźliśmy była na 15 września. Lecieliśmy z biurem podróży Itaka. Słyszeliśmy o nim wcześniej różne opinie niekoniecznie dobre ale kto nie ryzykuje ten nie ma 🙂

Na cale szczęście wszystko poszło zgodnie z planem.

Musicie zaglądać dosyć często w te oferty, bo ta sama rano o godzinie 8 była za 1500 zł a my dorwaliśmy ją po południu za 1250 zł.

I tak właśnie 15 września wyruszyliśmy na lotnisko do Katowic a już stamtąd prosto do Grecji na wyspę Lesbos.

Przygotujcie, więc sobie ciepłą herbatę (albo wino) zasiądźcie wygodnie w fotelu, bo mam wam sporo do opowiedzenia 🙂

Lotnisko na wyspie Lesbos jest naprawdę małe. Powinnam dodać jeszcze ze trzy razy słowo bardzo. Dosadnie przekonałam się o tym, kiedy wracaliśmy z powrotem do Polski.

Transfer z lotniska do hotelu trwał około 1,5 godziny i to naprawdę nie było aż tak długo bo z ofert jakie jeszcze braliśmy pod uwagę transfer wynosił nawet do 4 godzin.

A to, to już lekka przesada 🙂

O godzinie 17 czasu lokalnego wyruszyliśmy autokarem do miejsca docelowego, czyli naszego hotelu. Już wtedy spoglądając przez okno wyspa zaczęła się nam coraz bardziej podobać. Nasz hotel Thofilos mieścił się w uroczym miasteczku Petra. Mięliśmy w nim również opcję śniadań i obiadokolacji co naprawdę chyba jest takim minimum jeśli wyjeżdżasz z jakimś biurem bo bez zapewnionego jedzenia można stracić dużo więcej pieniędzy 🙂 a powinnam dodać że w hotelu jedzenie było naprawdę rewelacyjne.

Na dole wstawię wam parę zdjęć Theofilosa 🙂

Jak już wiecie, że wakacje spędziliśmy na wyspie to opowiem wam trochę o niej samej a później o miasteczku w którym mięliśmy okazję mieszkać a o którym już wyżej wspomniałam 🙂 Wstawię tu również mapkę z zaznaczonymi miejscami które planowaliśmy zwiedzić w czasie wakacji 🙂

Wyspa Lesbos znajduje się w północno-wschodniej części Morze Egejskiego u wybrzeża Turcji. Mało, kto wie, że znajduje się na niej tylko jedno miasto Mitylena które nazywane jest również stolicą wyspy i liczy około 45 tys mieszkańców, cała wyspa liczy ich około 90 tysięcy. Również mało, kto wie, że jest to trzecia, co do wielkości wyspa w Grecji i ma dwa oblicza. Na wschodzie roi się od zieleni i kamienistych plaż, na zachodzie zaś mamy widoki księżycowe gdzie zieleń występuje rzadko. Ciekawostką jest również, że turystyka na Lesbos to jedynie 5 % dochodu, co oznacza że można tam uciec od zgiełku codzienności nie narażając się na spotkanie z tłumem turystów.

Przejdźmy teraz do miejsca gdzie mieszkaliśmy na wyspie.

Petra

Jedno z najładniejszych miasteczek na całej wyspie. O ile nie najładniejsze. Położone tuż przy morzu, mięliśmy dosłownie 6 minut pieszo do „centrum” miasteczka i w tym samym miejscu znajdowało się też molo. Doskonałe zresztą do oglądania wschodów i zachodów słońca, na które namiętnie się spóźnialiśmy 🙂 Zaraz przy nabrzeżu znajdowało się mnóstwo knajpek i restauracji z pięknymi widokami na morze.

Zdjęcia będziecie mięli pod spodem.

Wzdłuż Petry ciągnęła się kamienista plaża, do której mięliśmy jakieś 10 minut piechotą. Już w miasteczku 4 minuty od naszego hotelu znajdował się pierwszy obiekt, który chcieliśmy zobaczyć. Był to Glykfylousa Panagia – Kościół pod wezwaniem Matki Bożej.

Glykfylousa Panagia – Kościół pod wezwaniem Matki Bożej

Glykfylousa Panagia to budowla, która znajduje się na szczycie kamiennego bloku, i aby móc dostać się do wnętrza kościoła trzeba pokonać 114 schodków wyrzeźbionych w kamieniu. Góra jest olbrzymia i widać ją naprawdę ze sporych odległości też, dlatego że jest ona doskonale podświetlona. Ciekawostką jest to, że kościół jest otwarty dokładnie od wschodu słońca (była to około 7.30) do zachodu.

Plaże na Lesbos są niestety w większości kamieniste. Za to woda jest naprawdę bardzo czysta i przejrzysta. Widać w niej dosłownie wszystko, więc jeśli już będziecie się wybierać to koniecznie kupcie sobie buty do wody, bo było dla nas jak zbawienie 🙂 Jedyny minus to to, że woda jest tam strasznie słona.

Tego samego dnia udaliśmy się do pobliskiej wypożyczalni i wypożyczyliśmy na jeden dzień skuter. Nigdy wcześniej na skuterze nie jeździłam więc byłam strasznie podekscytowana i mega szczęśliwa 😀

Koszt wypożyczenia skutera to około 25 euro za dzień. My mięliśmy z tych większych, mniejszy kosztował około 15 euro. Skuterem pojechaliśmy zwiedzać wschodnią część wyspy tak żeby nie było za daleko od Petry. W razie gdyby coś miało się stać 🙂

Pierwszym miejscem, do jakiego zawitaliśmy było Molivos.

Molyvos

Uważana za jedną z najbardziej malowniczych miejscowości na wyspie, z czym muszę się zgodzić, położona jest na wzgórzu, nad którym góruje zamek. Znajduje się tam również niewielki port rybacki a zaraz przy nim urocze małe restauracje. Zamek jest naprawdę dobrze utrzymany a widoki z niego są fenomenalne. On również jest podświetlony, bo byliśmy w stanie go dostrzec z Petry. Wstęp do środka kosztuje tylko 2 euro 🙂

Skuterem chcieliśmy zahaczyć jeszcze o jedną miejscowość. Co niestety się nie udało. Wycieczka do Efthalou tego dnia się nie powiodła, ale nie odpuściliśmy jej i i tak w końcu się tam dostaliśmy tylko trochę później.

Kolejnym miejscem, do jakiego zawitaliśmy, ale to już samochodem była stolica i jedyne miasto na wyspie Lesbos, Mitylena. Koszt wypożyczenia samochodu to około 35 euro za dzień.

Mitylena

Jest to najludniejsze miasto na wyspie. W tej chwili mieszka tam około 45 tys. mieszkańców. Położone na wschodnim brzegu wyspy Lesbos. To chyba wszystko, co znalazłam w Internecie z informacji o Mitylenie. Czyli naprawdę niewiele. W mieście znajduję się ogromny port a zaraz przy nim mnóstwo kawiarenek i restauracji. Tuż przy morzu znajduje się też ogromny zamek, który w tym czasie był restaurowany, w mieście znajduje się szkoła imienia znanego malarza Teofilosa, kościół z przepiękną kopułą, do którego niestety nie mogliśmy wejść, oraz posąg, który przedstawiał wielką kulę i otaczającą ją trzech mężczyzn, co miało symbolizować rasę ludzką. Wszystkie zdjęcia z Mityleny zamieszczam wam pod spodem 🙂

Odwiedziliśmy również wioskę Karinia gdzie mieszkał malarz Teofilos. Jego dom znajdował się w drzewie, przy którym teraz znajduje się kawiarenka. Dalej pojechaliśmy do Agiassos, gdzie mięliśmy niemały incydent z samochodem i chyba na zawsze Agiassos będzie nam się kojarzył tylko z tym 🙂 Była to urocza wieś z bardzo wąskimi uliczkami gdzie miejscowi chyba rzadko oglądali jakichkolwiek turystów 😀 Zobaczyliśmy tam dwa kościoły w tym Kościół Cudów Marii. Nad Agiassos unosi się ogromna góra siedziba mitologicznych Bogów nazwana Olimp i większość ludzi myśli, że jest ona największą na całej wyspie Lesbos, co nie jest prawdą, bo ostatnio zrobiono pomiary i ten zaszczyt powinien spotkać inną górę.

Dalej opowiem wam trochę o słynnym skamieniałym lesie. Skąd się w ogóle wziął?

Około 15 milionów lat temu Lesbos porośnięta była tropikalnymi i subtropikalnymi lasami, co było cechą charakterystyczną dla Grecji. Te lasy tropikalne w czasach aktywności wulkanicznej zostały objęte prze lawę i popioły wulkaniczne. Płynąca tu przez miliony lat woda skrystalizowała się w pniach drzew. Kamienne pnie zachowane się do dziś, w północno zachodniej części wyspy, głównie składają się z kwarcu i opalu. Skamieniały las znajduję się na liście Unesco. Znaleźć go możecie w miasteczku Sigrio. Koszt wstępu 5 euro.

W Sigrio znajduje się również mały zamek. Nie udało nam się wejść do środka, ponieważ zamek był zamknięty a przed nim wisiała tablica, że jest zbyt niebezpieczny żeby go zwiedzać. W wiosce jak zresztą we wszystkich pozostałych jest port rybacki a w, wodzie można dostrzec nawet jeżowce 🙂

Kolejnym punktem tego dnia był klasztor Moni Ipsilou.

Klasztor Moni Ipsilou

Zbudowany na wysokości 1101m n.p.m. przy wygasłym wulkanie. Ze wzgórza rozciągały się widoki, które wynagradzały naprawdę wszystko.

Już pod koniec wylądowaliśmy w Skali Eressou. Słynnym miejscu gdzie urodziła się Safona. Plaża w Skali jest spora a woda w morzu chyba najczystsza, jaką dotąd spotkaliśmy.

Co jeszcze warto zobaczyć będąc na Lesbos?

Klasztor Michała Archanioła w Mandamados.

Klasztor jest celem licznych pielgrzymek przybywających na Mandamados. W środku klasztoru znajduje się „czarna” ikona. Istnieje zwyczaj wypowiadania życzeń i przyciskania monety archaniołowi do czoła. Jeśli moneta się przykleja to znak, że życzenie zostanie spełnione.

W klasztorze nie można było robić zdjęć, więc niestety nie pokażę wam jak wyglądał w środku.

Co jeszcze musicie koniecznie odwiedzić?

Museum of Industrial Olive-Oil Production of Lesvos

Jedno z najlepszych muzeów na wyspie Znajdowało się w maleńkiej wiosce Agia Paraskevi. Doskonale przygotowane na zwiedzanie. Można zobaczyć tam maszyny używane do produkcji oliwy, jak i projekcje poszczególnych etapów wyrobu oliwy. Jak wiadomo Lesbos słynie z wyrobu oliwy, ponieważ drzew oliwnych jest tam około 11 milionów. Koszt wstępu do muzeum 2 euro.

Podsumowanie

Na wyspie Lesbos byliśmy 8 dni. Myślę, że bardzo dużo udało nam się zobaczyć, co tak naprawdę nie było wcale proste. Dlaczego? Ponieważ wyspa kompletnie nie jest przygotowana na turystów. Żadne z nas nie spodziewało się, że tak ciężko będzie nam cokolwiek z naszych wyznaczonych punktów znaleźć. Turystów na Lesbos jest mało i jest to jeden z wielkich plusów. Można nawet rzec, że Lesbos jest pod względem turystycznym jeszcze dziewicza. Ci, którzy nie lubią tłumów na wakacjach zakochają się w tej wyspie. Czy na wyspie spotkaliśmy uchodźców? Nie widzieliśmy ani jednego. Bardzo wiele osób boi się lecieć na Lesbos właśnie z tego względu. Ja byłam jedną z tych osób. Okazało się, że nie taki diabeł straszny jak go malują 🙂 Jeśli tylko z tego względu nie polecieliście jeszcze na Lesbos to właśnie teraz mówię wam że nie macie się czego bać 🙂 Lećcie i bawcie się dobrze tak jak i ja się bawiłam 🙂