SZTOKHOLM na weekend

Sztokholm, stolica i największe miasto Szwecji. Położony jest na 14 wyspach oraz nad zatoką Saltsjon nad Morzem Bałtyckim i jeziorem Melar. Brzmi ciekawie prawda?

Nazywany jest często „Wenecją Północy”. Wszystkie wyspy połączone są ze sobą 54 mostami. Jeszcze lepiej?

Nazwa Sztokholm pochodzi od słów Stock, czyli kłoda i holm – wysepka. Pierwsze odnotowane użycie nazwy Sztokholm pochodzi z 1252 roku. Miasto jest często nazywane jako „Najmniejsze duże miasto świata” lub „Największe małe miasto świata”. A teraz przejdźmy do konkretów. 🙂

Do Szwecji najlepiej dostać się tanimi liniami lotniczymi, takimi jak Wizz Air lub Ryanair. My lecieliśmy Wizz Air-em. Bilet dla jednej osoby w obie strony kosztował około 150 zł. Lot trwa bardzo krótko, bo niecałą godzinę. Jak już macie załatwiony bilet na samolot i lecicie tylko na weekend, a wielkimi krokami zbliża się wiosna to przemyślcie zakup plecaka bądź torby kabinowej o odpowiednich rozmiarach, żeby nie tracić kolejnych pieniędzy na zakup bagażu. My swoje plecaki kupiliśmy na allegro, a dokładniej tu. Jak już upolujecie niedrogie bilety, to kolejnym celem jest znalezienie noclegu.

My swój nocleg znaleźliśmy przez Booking. Po niedługich przemyśleniach zdecydowaliśmy się na dosyć ciekawe miejsce noclegowe. Spaliśmy na statku. 🙂 Nasz hotel możecie znaleźć o tu. Za noc za jedną osobę zapłaciliśmy 90 zł. Całkiem niedużo. 🙂

Kolejnym celem, kiedy macie już załatwione bilety i nocleg jest bilet na autobus. Jakoś przecież musicie się dostać z lotniska do Sztokholmu. Bilet możecie kupić online na tej stronie bądź już na miejscu w okienku. Koszt biletu dla osoby dorosłej w obie strony to 398 koron, czyli około 180 zł. Czas takiej podróży wynosi około 90 minut. Istnieje możliwość dostania się do Sztokholmu również autobusem miejskim + pociągiem regionalnym SJ, żeby takowy bilet zakupić skorzystajcie ze strony szwedzkiej kolei link tu. Alternatywą może jeszcze okazać się połączenie autobusu miejskiego + autokaru firmy Flixbus. Rozkład autobusów znajdziecie tu, natomiast Flixbusa tu.

No dobrze to mamy załatwione bilety na samolot, nocleg, dojazd z lotniska do centrum to teraz warto byłoby się zainteresować biletem na metro. Macie możliwość wybrania biletu jedno przejazdowego taki bilet kosztuje wtedy około 37 koron na kartę SL (swoją drogą została nam ona wyrobiona przy zakupie biletu) lub 50 koron bez zniżek. Za bilet 24-godzinny zapłacicie około 155 koron szwedzkich, a za 72-godzinny 310 koron. My wybraliśmy bilet 24-godzinny. Do Sztokholmu dotarliśmy w piątek wieczorem, więc bilet tak naprawdę przydał nam się na całą sobotę.

Wszystkie najważniejsze kwestie mamy załatwione. 🙂 Teraz możemy w końcu zająć się zwiedzaniem! Opowiem wam co my mięliśmy w planie zobaczyć w Sztokholmie w ten weekend. 🙂

Na pierwszy ogień idzie Gamla Stan, czyli stare miasto.

Gamla Stan to najstarsza część Sztokholmu. Dzielnica położona jest na wyspach: Stadsholmen, Riddarholmen, Strömsborg i Helgeandsholmen. Na jej terenie znajduje się średniowieczna katedra Storkyrkan i pałac królewski, będący oficjalną rezydencją króla.

Kościół Św. Mikołaja w Sztokholmie – jest to luterańska katedra w Sztokholmie w dzielnicy Gamla Stan, ma ona około 700 lat. Katedra ta ma ogromne znaczenie, ponieważ w niej odbywają się wszystkie uroczystości dworskie. W środku zachwyca majestatyczną rzeźbą Św. Jerzego walczącego ze smokiem. Nie udało nam się wejść do środka Katedry, ale z zewnątrz prezentowała się niesamowicie.

Pałac królewski – jest oficjalną rezydencją królewską w Sztokholmie. Znajduję się na wyspie Stadsholmen w dzielnicy Gamla Stan. Pałac jest miejscem, w którym odbywają się wszystkie oficjalne ceremonie. Jest to jeden z największych pałaców w całej Europie. W jego skład wchodzi blisko 600 pokoi oraz pomieszczeń. Szwedzka Rodzina Królewska mieszka jednak na stałe w Pałacu Drottningholm, położonym kilkanaście kilometrów na zachód od centrum.

Pałac Królewski jest otwarty dla zwiedzających. Oprócz apartamentów królewskich na terenie obiektu znajdują się również muzea, skarbiec oraz zbrojownia. Zdarza się, że apartamenty są wyłączone z trasy zwiedzania. Sytuacja taka występuje podczas uroczystych odwiedzin innych głów państw.

Muzeum Vasa – muzeum morskie znajdujące się w Sztokholmie na wyspie Djurgården. (Ciekawostką może być to, że jest to wyspa, na której większość obszaru stanowią tereny zielone) Otwarte zostało 15 czerwca 1990 dla ekspozycji okrętu „Vasa”, wydobytego w 1961 z dna morskiego i odrestaurowanego. Wspomnę, tylko że okręt został wydobyty w całości. Jest najpopularniejszym muzeum Sztokholmu.

Nazwę „Vasa” otrzymał na cześć panującej dynastii. Miał być jednym z najważniejszych okrętów szwedzkiej floty wojennej, liczącej wówczas ok. 20 jednostek.

10 sierpnia 1628 okręt „Vasa” wypływał z portu w Sztokholmie. Przy wyjściu z portu w wyniku gwałtownego porywu wiatru przechylił się, lecz odzyskał równowagę. Po drugim podmuchu wiatru przechylił się na bok, a przez otwarte luki do środka wdarła się woda. Okręt zatonął, zabierając na dno od 30 do 50 ludzi ze stu pięćdziesięcioosobowej załogi. Ciekawostką jest również to, że okręt „Vasa” udało się zrekonstruować w 95 procentach.

Bilet do Muzeum Vasa możecie zakupić o tu. Cena uzależniona jest od tego, w jakim miesiącu planujecie zwiedzanie. Może to być 170 koron szwedzkich, jeśli planujecie zwiedzanie od października do kwietnia lub 190 koron szwedzkich, jeśli chcecie zaplanować zwiedzanie od maja do września.

Grand Hotel – historyczny hotel zwrócony fasadą w stronę nabrzeża. Zbudowany został w 1872 roku i dziś zatrzymują się tu laureaci Nagrody Nobla. Na dachu hotelu powiewają flagi reprezentujące narodowość gości. Sztokholmski hotel powstał dzięki inicjatywie francuskiego szefa kuchni Jean-François Régis Cadiera. W tym samym czasie otwarto również Grand Hotel w Oslo, dołączający do grona grand hoteli, obecnych ówcześnie w każdej skandynawskiej stolicy.

Norrmalm – Na północ od strego miasta znajduje się dzielnica Norrmalm, która dziś uważana jest za centrum miasta. To właśnie tu znajdziemy główny dworzec kolejowy, główny dworzec autobusowy orz centra i ulice handlowe. Od 1602 do 1635 roku Normalm przez chwilę było niezależnym miastem z własnymi władzami, jednak po 33 latach zostało z powrotem włączone do Sztokholmu.

Stacje metra – czy wiecie, że jest to najdłuższa galeria sztuki na świecie? Jej długość wynosi 110 km!

Sztokholmskie metro powstało w 1950 roku. Większość stacji, a razem jest ich 100, z czego 47 znajduje się pod ziemią została udekorowana w najróżniejszy sposób. Rozpoczynając od umieszczenia w środku rzeźb oraz tematycznych wystaw, a na przerobieniu wnętrz części stacji na kolorowe jaskinie kończąc.

Na dole zdjęcia miejsc, jakie udało się nam zobaczyć. 🙂

Pomimo że w Sztokholmie byliśmy bardzo krótko, to cieszę się, że udało nam się zwiedzić kolejne miejsce.

W kwietniu wybieramy się również na weekend do Norwegii, a to kolejny kraj położony na półwyspie skandynawskim, więc będę miała możliwość porównania ze sobą tych dwóch miejsc. 🙂

Przechodząc do sedna myślę, że powiedzenie z początku wpisu „Najmniejsze duże miasto świata” idealnie określa to, co myślę o Sztokholmie. 🙂

Trzymajcie się cieplutko!

Czerwone Wierchy i Nosal – Powrót w Tatry

Stało się.

W 2021 roku ponownie wróciliśmy na chwilę do Zakopanego. Zakopane jak Zakopane nie jest dla mnie żadną większą atrakcją, ale za to nasze Polskie Tatry już tak 🙂 Zawsze, kiedy tam wracam towarzyszy mi niesamowite uczucie, że jestem w domu. Nigdzie indziej uczucie nie przychodzi ( chyba że faktycznie jestem w swoim domu 🙂 ).

Wracając do naszego wyjazdu, zaplanowaliśmy go z mniej więcej miesięcznym wyprzedzeniem. W tym roku urlop strasznie szybko nam zleciał i mięliśmy strasznie dużo nerwów więc gdy tylko padł pomysł wyjazdu w góry oboje z mężem stwierdziliśmy, że MUSIMY jechać 🙂 Powiem wam, że te prawie 3 dni, które tam spędziliśmy, a zwłaszcza ten jeden dzień, kiedy nie wiedziałam już, jak się nazywam i który tak bardzo dał nam w kość w zupełności wystarczyły, żeby na chwilę odciąć się od wszystkiego. Byliśmy tak skupieni na drodze na szczyty, na planach tam na miejscu, że nasze głowy zupełnie nie były zaprzątnięte żadnymi przyziemnymi sprawami. I to było z tego wszystkiego najlepsze! Góry potrafią tak wyciszyć człowieka, że nawet największa gaduła, jak ja nie ma ochoty w ogóle rozmawiać, bo i po co? Teraz sobie myślę jak często moglibyśmy tam bywać, gdyby nie odległość, bo właśnie odległość chyba jest największym problemem.

Do Zakopanego jechaliśmy 8 godzin. To jest, słuchajcie naprawdę długo, ale nadal uważam, że warto 🙂 Dojechaliśmy w sobotę około godziny 15, szybko odebraliśmy swój klucz do pokoju ( swoją drogą dom znajdował się tak blisko gór, że chyba bliżej by się nie dało ) i wyruszyliśmy na pierwszy zaplanowany przeze mnie szlak 🙂 Pamiętajcie jednak, że jeżeli planujecie pochodzić po górach, pozdobywać szczyty to musicie ruszyć zawsze WCZEŚNIE rano. Nie ma zmiłuj. W górach pogoda bardzo szybko się zmienia, wy możecie źle odmierzyć odległości, stracić więcej siły, wejście i zejście może zająć wam, dużo więcej czasu niż zakładaliście, więc trzeba zawsze wyruszyć rano. Nasz pierwszy szlak wiódł na NOSAL i ruszyliśmy na niego po godzinie 15, ale góra była niewysoka, bo Nosal ma 1206m i idzie się na niego godzinę, tyle samo wraca więc obliczyłam, że na dole będziemy po godzinie 18 najpóźniej (oczywiście dałam sobie lekką korektę czasową, bo tak jak pisałam wyżej, wszystko się może wydarzyć) i tylko dlatego zdecydowaliśmy się na niego ruszyć. To miała być również dla nas rozgrzewka, szlak jest dosyć łatwy, chociaż odrobinę męczący a my na niedzielę zaplanowaliśmy sobie coś wow dlatego wcale nie żałuję, że w sobotę jeszcze po podróży zdecydowaliśmy się na niego wejść. Także tak jak zaplanowałam z czasem, tak się wszystko udało. Na dole byliśmy około 17:40 więc wydaję mi się, że łącznie droga zeszła nam 2 godziny. Musicie też wiedzieć, że szlak na Nosal tak jak wcześniej powiedziałam, nie jest szlakiem bardzo trudnym czy bardzo niebezpiecznym, ale do gór zawsze trzeba mieć ogromny respekt i szacunek, bo nigdy nie wiesz, co się wydarzy. Możesz się np. poślizgnąć na kamieniu albo może ci się omsknąć noga i wtedy polecisz. A jak już polecisz to naprawdę masz duże szczęście, jeśli przeżyjesz. W tym dniu, kiedy byliśmy na szlaku mijała nas rodzina z nastolatką, która bardzo dziwiła się, jak w górach można zrobić sobie krzywdę albo się zabić. Przecież jest to niemożliwe, a na Nosalu to już w ogóle, taki łatwy szlak. I słuchajcie dwa tygodnie później, przeczytałam w wiadomościach o kobiecie która spadła ze szczytu Nosalu. Kobieta przeleciała 20 metrów w dół i tylko gałęzie drzew fartownie wyhamowały upadek. Skończyło się „tylko” na złamaniu otwartym. Także respekt trzeba mieć do każdej góry.

Nie małym wyzwaniem za to okazały się Czerwone Wierchy. Jak już wiecie albo się dopiero dowiecie, Czerwone Wierchy składają się z czterech szczytów Tatr Zachodnich:

Kopa Kondracka – wysokość n.p.m 2005 m

Małołączniak – wysokość n.p.m 2096 m

Krzesanica – wysokość n.p.m 2122 m

Ciemniak – wysokość n.p.m 2096 m

Naszą trasę rozpoczęliśmy w niedzielę o godzinie 8 rano ze szczytu Kasprowego Wierchu. Na szczyt wjechaliśmy kolejką.

Koszt jednego biletu normalnego to około 80 zł w dwie strony, ulgowego około 70 zł. My zakupiliśmy bilet na wjazd tylko w górę, ponieważ z Czerwonych Wierchów na dół planowaliśmy dostać się na nogach. Trasa była bardzo długa, więc zachęcam zaopatrzyć się w wygodne górskie buty, i jakieś przekąski, ponieważ cała droga zajęła nam ponad 8 godzin. Ja wrzuciłam też do swojego plecaka ściągacz na kostkę, ponieważ nauczona doświadczeniem stwierdziłam, że może mi się przydać.

Zaczynając od Kasprowego Wierchu, nasza trasa miała prowadzić szlakiem czerwonym przez:

Goryczkową Czubę -> Suche Czuby -> Suchy Wierch Kondracki aż do pierwszego z naszych szczytów, czyli Kopy Kondrackiej.

Pogoda była tego dnia piękna więc szło się naprawdę całkiem dobrze a wraz z nami tego dnia drogę przez Czerwone Wierchy pokonywało dosyć sporo osób. Kolejno po Kopie Kondrackiej dostaliśmy się na Małołączniak i tu już zaczęło robić się powoli ciężko i męcząco, dalej czerwonym szlakiem doszliśmy do Krzesanicy gdzie zatrzymaliśmy się na bardzo krótko, żeby nie tracić też zbyt dużo czasu, a tuż za nią już nie tak daleko widać było szczyt Ciemniaka. Pamiętam w połowie drogi, czyli gdzieś w okolicy Małołączniaka mój mąż zaczął zastanawiać się, czy by jednak nie zrezygnować, kiedy pokazałam mu jak daleka droga jeszcze przed nami. Ale że ani ja, ani on nie lubimy rezygnować, to decyzja o odwrocie nie zapadła. I dobrze. Kiedy dotarliśmy już na ostatni szczyt, czyli Ciemniak byliśmy już nieźle zmęczeni. Było po godzinie 13, kiedy zebraliśmy się ze szczytu i zaczęliśmy długą drogę z powrotem. Przed pójściem w górę zadecydowałam, że nie będziemy schodzić z Ciemniaka w stronę Kir co wydawałoby się najlepszą opcją tylko wrócimy przez wszystkie te szczyty, a potem zaraz za Kopą Kondracką wejdziemy na zielony szlak i Doliną Kondratową przez schronisko PTTK Hala Kondratowa dalej szlakiem niebieskim dojdziemy do Kuźnic. Był powód, dlaczego tak zaplanowałam tę trasę. Otóż nie chciałam z Kir musieć wracać przez całe Zakopane do hotelu. Taką podjęliśmy wtedy decyzję, czy była słuszna? Z perspektywy czasu chyba nie do końca, ponieważ cała ta trasa strasznie nas wykończyła. Czy żałuję? Nie, bo w życiu nie warto niczego żałować. Pamiętam, jedna rzecz mnie zaskoczyła, kiedy już wracaliśmy na dół. Pogoda tak jak mówiłam, była piękna i naprawdę dopisała, ale w którymś momencie pojawiły się nieciekawe chmury, kiedy zaczęliśmy schodzić w dół. Kiedy znaleźliśmy się na wysokości między Kopą Kondracką a Małołączniakiem spotykaliśmy ludzi, którzy dopiero co zaczęli iść w stronę Ciemniaka, a było już dosyć późno, bo po godzinie 14. To nie był też pierwszy raz, kiedy my o takiej godzinie byliśmy na końcówce zejścia ze szczytu, a ktoś dopiero się na ten szczyt wybierał. Zawsze będę uważała i mówiła, że to błąd. W góry zawsze trzeba wyruszyć wcześnie rano, żeby możliwie najszybciej móc wrócić na dół. Żeby nie było niespodzianki, że nagle zrobiło się ciemno, bo w nocy chyba nikt nie chciałby się znaleźć tam u góry. Możliwie rozsądnie planujcie więc swoje trasy i zawsze bierzcie korektę, jeśli chodzi o czas, który dana trasa może wam zająć. Wpisałam sobie całą naszą trasę na stronie https://mapa-turystyczna.pl/#49.28137/19.98091/17 na dolę też wstawię wam zdjęcie jak to wyglądało i z niej możecie wyczytać, że trasa powinna zająć nam 6 godzin i 30 minut a zajęła 8 godzin i 30 minut, czyli aż o 2 godziny dłużej. Tak jak pisałam wyżej, z Kasprowego Wierchu wyruszyliśmy o 8 a na dole w Kuźnicach znaleźliśmy się o godzinie 16:30. Było lato, więc nadal było jasno, ale godzina już była jak dla mnie dosyć późna na zejście ze szlaku.

Po Czerwonych Wierchach byliśmy wykończeni, ale i zadowoleni, ponieważ spełniło się jedno z moich marzeń, żeby się tam znaleźć 🙂 Na dole wstawię wam parę zdjęć z naszej wędrówki. Widoki przez całą drogę były niesamowite i nie do opisania. Czerwone Wierchy bowiem są szlakiem na granicy Polsko-Słowackiej. Jeżeli jeszcze zastanawiasz się, czy warto to powiem Ci, że tak, ja sama nie wiem, czy czasami jeszcze tam nie wrócę, tylko wtedy pewnie zdecyduje się na drogę od Ciemniaka i zaplanuję to tak żebyśmy, nie musieli wracać tą samą drogą 🙂 Ciekawostką jest to, że jeśli uważasz, że twoja kondycja jest słaba to zawsze możesz wejść tylko na jeden ze szczytów Czerwonych Wierchów bowiem zawsze jest możliwość zejścia ze szlaku wcześniej nie musząc pokonywać wszystkich czterech szczytów 🙂 Zawsze więc mierz siły na zamiary 🙂

Podsumowanie:

Nie zawsze się znajduje pod moimi postami, lecz teraz chciałabym co nieco tu zawrzeć 🙂 Jak najbardziej Nosal i Czerwone Wierchy polecam, i jeśli jeszcze nie mięliście okazji tam być to może najwyższy czas to zmienić, bo uwierzcie warto 🙂 Pod spodem wypiszę wam strony, z których korzystaliśmy, planując nasz wyjazd.

  • Hotel w którym się zatrzymaliśmy: Willa Pod Nosalem II
  • Bilet do Parku Tatrzańskiego możecie kupić tu, cena biletu normalnego 8 zł.
  • Bilet na kolejkę na Kasprowy Wierch możecie kupić tu, cena takiego biletu normalnego to 79 zł.
  • Strona na której możecie zaplanować sobie waszą wędrówkę to Mapa szlaków turystycznych.

Trzymajcie się cieplutko!

Pierwsze wakacje z psem – Pobierowo

W tym roku wakacje były ciężkie do zaplanowania, a to głównie z powodu naszego nowego członka rodziny. Pluta. Teraz nastąpi małe przedstawienie, bo nie mogę tego nie zrobić 🙂 Pluto teraz już 7 miesięczny owczarek niemiecki wywrócił nasz świat do góry nogami. Imię dla niego wybrał mój narzeczony, który od zawsze takiego Pluta chciał mieć. Spełniliśmy więc nasze wspólne marzenie i o to w naszym życiu pojawiła się mała czarna bestia. Jako że odkąd pojawił się maluch było wiadomo, że zostanie nieodzownym towarzyszem naszych podróży to chcieliśmy te wakacje zaplanować też jak najlepiej dla niego. Po długich rozmowach zdecydowaliśmy się na nasze Polskie morze i wylądowaliśmy w Pobierowie. Musicie wiedzieć, że Pobierowo to wieś w Północno zachodniej Polsce. Na pewno każdy teraz zada sobie pytanie, czemu wybraliśmy tak malutką miejscowość. Zrobiliśmy więc to trochę specjalnie. Musicie również wiedzieć, że kiedy jechaliśmy na wakacje Pluto miał 3 miesiące i robił wtedy za gwiazdę. Nie było osoby, która się przy nim nie zatrzymała. Gdyby mógł to rozdawałby autografy. Dobrze, wróćmy do sedna. I my i Pluto potrzebowaliśmy spokoju 😀 W Pobierowie nasz pies również stał się okolicznym celebrytom, ale że to mała miejscowość to mięliśmy tam dużo więcej spokoju niż w mieście. To znaczy Pluto miał więcej spokoju. Teraz znacie już główny powód czemu wybraliśmy małą miejscowość liczącą około 1116 mieszkańców. Oczywiście to z psem celebrytom to żarty (chociaż nie do końca) a więc na wpół żartowałam 🙂 Naszymi głównymi wyznacznikami było po pierwsze mieszkanie w domku, po drugie, żeby było jak najbliżej do morza. Pobierowo spełniło nasze wymagania. A do tego wszystkiego mogliśmy wykupić dla siebie pełne wyżywienie, więc wakacje nawet all inclusive się trafiły.

Domek znaleziony na bookingu był mały, ale wystarczający, by pomieścić dwie osoby i psa. Na dole znajdowała się kuchnia z salonem u góry zaś pokoje sypialniane. Jedyny minus był taki, że nie było ogrzewania, co we wrześniowe noce może naprawdę dać w kość 🙂 Kolejnym plusem było to, że domki znajdowały się jakieś 300 metrów od centrum i około 700 metrów od plaży, więc naprawdę bardzo blisko 🙂 Miało to o tyle znaczenie, że mogliśmy na taki spacer nad morze zabierać jeszcze wtedy 3 miesięcznego szczeniaka i nie było to dla niego zbyt męczące.

Czy coś jeszcze znajduję się w Pobierowie? Niestety nie. Tak jak pisałam wcześniej Pobierowo to bardzo mała miejscowość i raczej nie ma tam za dużo miejsc do zwiedzania, za to w pobliżu Pobierowa i owszem. Opowiem wam pokrótce gdzie warto pojechać będąc w Pobierowie albo w pobliżu i co warto tam zobaczyć :).

Pierwszą miejscowością, do której trzeba się udać jest Trzęsacz. Znaleźć tam można pozostałości po wybudowanym na przełomie XIV i XV wieku gotyckim kościele pw. Św. Mikołaja. Pierwotnie kościół był wzniesiony ok. 1,8-2 km od brzegu morza, lecz uległ zniszczeniu w wyniku procesów abrazyjnych. Zachowała się jedynie południowa ściana kościoła znajdująca się u szczytu klifu. Wygląda to niesamowicie, i niesamowite jest również to jak tak naprawdę działa natura.

Kolejnym punktem gdzie koniecznie trzeba się udać jest Świnoujście, gdzie napijecie się przy okazji najlepszej mrożonej kawy 🙂 Jeśli chodzi o zwiedzanie to warto wybrać się na piękną plażę, na której końcu znajduje się Stawa Młyny. Zapytacie pewnie co to takiego. Stawa Młyny to znak nawigacyjny w kształcie wiatraka usytuowany na końcu falochronu zachodniego w Świnoujściu przy ujściu Świny do Bałtyku. Stawa Młyny ma 10 metrów wysokości i powstała w latach 1873-1874. Na jej szczycie znajduje się pulsujące światło służące celom nawigacyjnym. Podkreślam, że jest to jedno z najładniejszych miejsc jakie widziałam, ale spójrzcie tylko na zdjęcia na dole i powiedzcie, że nie mam racji 🙂

Jak już byliśmy tak niedaleko Szczecina, w którym nigdy nie byliśmy to i tam nie mogło nas zabraknąć 🙂 Szczecin jest to największe miasto województwa Zachodniopomorskiego. Od Szczecina dzieliło nas zaledwie półtorej godziny jazdy samochodem, więc jakby nie patrzeć nie aż tak daleko. Nie pozwiedzaliśmy tam za dużo, bo jak wiadomo z psem jest to trochę ograniczone. Za to do woli mogliśmy spacerować po porcie i tak też zrobiliśmy. W centrum zjedliśmy za to pyszny obiad, chociaż poszukiwania restauracji, do której można wejść z psem też wcale nie są takie łatwe. Jak widzicie ze zwierzakiem generalnie jest trochę ciężej, ale za to może ciekawiej 🙂 Ogólnie Szczecinowi daję okejkę chociaż sam w sobie nie do końca mi się podoba.

Czy słyszeliście może o centrum Słowian i Wikingów w Wolinie? Ja też nie. Przychodzę wam, więc szybko z pomocą co to takiego 🙂 Centrum Słowian i Wikingów prowadzone jest przez stowarzyszenie „Wolin-Jomsborg-Vineta” które swoją nazwą nawiązuje do półlegendarnych osad położonych w średniowieczu o ujścia Odry do Bałtyku w pobliżu dzisiejszego Wolina. Sam skansen położony jest na Wyspie Ostrów, na rzece Dziwnie. Znajdujące się tam rekonstrukcje chat mieszkalnych i rzemieślniczych z IX-XI wieku wykonane są bardzo starannie i wiernie. W ich wnętrzach umieszczono repliki mebli i przedmiotów codziennego użytku, dzięki którym łatwiej jest uzmysłowić sobie jak żyli ludzie ponad 1000 lat temu.

Z Pobierowa do Wolina dzieli nas jakieś 40 minut jazdy samochodem, więc na pewno warto zaplanować sobie zwiedzanie skansenu, zwłaszcza że w żadnym muzeum na ogół nie możemy dotykać eksponatów. Tu mamy taką możliwość 🙂 Oczywiście wielkim plusem jest to, że możemy zwiedzać skansen z psem 🙂

Kolejną zaplanowaną przez mojego narzeczonego atrakcją (bo to on rozplanował nam nasz wyjazd :)) jest jezioro turkusowe na wyspie Wolin.

Skąd się wzięła nazwa jeziora? Otóż od niebieskawo-zielonej barwy lustra wody wywołanej rozszczepieniem światła słonecznego w czystej wodzie i odbiciem refleksów od białego podłoża kredowego z zalegającymi na dnie związkami węglanu wapnia. Całe jezioro ma powierzchnie 6,74 hektara, a głębokość jego wynosi 21,2 m. Oczywiście w jeziorze nie wolno się kąpać 🙂

Większość naszego tegorocznego urlopu zleciała na plażowaniu i odpoczywaniu jak mało kiedy, ale na nasze usprawiedliwienie mogę powiedzieć tylko, że nie mięliśmy za bardzo wyboru. Jeśli wyjeżdżasz gdzieś ze szczeniakiem to niestety, ale swój wyjazd trzeba podpasować w dużej mierze pod niego a nie pod siebie. Jak wiemy tak młody pies nie jest w stanie chodzić i zwiedzać cały dzień 🙂 A nie o to chodzi, żeby na wyjazd z psem zostawiać go w domku, a samemu znikać na całe dnie, więc ten urlop, jak i pewnie kolejne w dużej mierze będziemy podporządkowywać pod jego siły.

Bo pamiętajcie jest takie mądre zdanie : mierzcie siły na zamiary 🙂

Trzymajcie się ciepluto!

Monika.

Styczniowy powrót do Paryża.

O Paryżu pisałam już raz w 2018 roku. Wtedy opisywałam podróż z 2017 roku. Po niecałych trzech latach wróciłam tam ponownie. Czy nadal uważam, że Paryż to jedno z najromantyczniejszych miejsc na ziemi? Dowiecie się tego pod koniec 🙂

Tak jak wspomniałam, do Paryża wróciłam, w styczniu 2020 roku. Nie sama, lecz z kimś z kim marzyłam, żeby tam wrócić. Los był przychylny i udało się. Czy coś się w Paryżu zmieniło? W sumie to nie 🙂 Odwiedziłam te same miejsca, w których byłam trzy lata wcześniej. W tym jedno stało się teraz szczególnie dla mnie ważne. Zobaczyłam Paryż bardzo wcześnie rano, kiedy dopiero co słońce wschodziło. Pokręciłam się po Paryskich uliczkach, co rusz przystając i oglądając pamiątki na wystawach sklepowych. I na nowo go polubiłam.

Paryż nie jest miastem pięknym. Potrafi zachwycić, ale nie byłby tak wyjątkowy, gdyby nie pewne atrakcje. Czym miałby się wyróżnić, gdyby nie 300-metrowa Wieża Eiffela, gdyby nie Luwr czy Katedra Notre-Dame? Odpowiedź jest tylko jedna 🙂 Absolutnie niczym 🙂

Bo gdzie nie ma starych zabytków, pięknych kamienic czy wyjątkowych miejsc? Są one wszędzie, ale nie aż tak rozreklamowane. Więc dlaczego to Paryż tak zachwyca? Tego chyba nikt wam nie powie. Dlaczego niektóre miejsca chcemy zobaczyć bardziej niż inne? Na pewno macie listę miejsc, które koniecznie chcecie zobaczyć i na bank nie ma na niej całego świata. To dlaczego tak się dzieje? Ponieważ jako dzieci, potem dorośli ludzie naoglądaliśmy się tych wszystkich zdjęć w internecie, nasłuchaliśmy się o nich w telewizji i też chcemy je zobaczyć na własne oczy.

Myślę, że tak właśnie stało się po części z Paryżem. Bo jak to nie zobaczyć 300-metrowej wieży, która do tego wszystkiego wygląda przepięknie? Jak to nie zobaczyć jednego z największych muzeów na świecie? No przecież wiadomo, że się nie da przejść obok tego obojętnie 🙂

Paryż to było jedno z moich pierwszych takich większych marzeń i celów. Gdy się spełniło stwierdziłam, że nie ma czegoś takiego jak jakieś ograniczenia. I mimo że Paryż sam w sobie nie jest jakiś spektakularny, to spodobał mi się. Mimo że nie jest najczystszym miastem na świecie i po ostatniej wizycie stwierdziłam, że nie mogłabym tam zamieszkać na stałe, bo za bardzo bym się bała, to nadal z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że jest to jedno z moich ulubionych miejsc na ziemi. Czy znacie to uczucie, kiedy jesteście u kogoś pierwszy raz w życiu, a macie wrażenie jakbyście czuli się tam tak swobodnie prawie, jak w domu? Tak właśnie mam z Paryżem. Trzy lata wcześniej chodziłam tymi samymi uliczkami, odwiedziłam znajome już miejsca, i czułam się jakby tego odstępu 3 lat w ogóle nie było. To takie dziwne, ale bardzo miłe uczucie. Przechodząc do sedna, Paryż od stycznia 2020 roku, stał mi się jeszcze bliższy i mimo że nie jest najpiękniejszym miastem na świecie, to zdecydowanie nadal uważam, że jest najromantyczniejszym :).

W zamian za waszą uwagę podrzucę wam parę pięknych ujęć tego urokliwego miasta.

Trzymajcie się cieplutko!

Monika.

Wrocław na weekend – co zobaczyć w tak krótkim czasie.

Mówią, że Wrocław jest jednym z najpiękniejszych miast w Polsce.

Kogokolwiek byś nie zapytał, każdy, kto był to potwierdzi a kto nie był to i tak prawdopodobnie wymieni właśnie to miasto.

Czy mają rację? Czy Wrocław zasługuje na takie miano?

Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że tak.

We Wrocławiu byłam raz, ale tylko przejazdem i to ładnych paręnaście lat temu, teraz udało mi się odwiedzić je znów na trochę dłużej niż poprzednio. Z racji tego, że byłam i widziałam, podpowiem wam trochę, co warto zobaczyć jak jedzie się do Wrocławia tylko na parę dni.

 

  • Zacznijmy od: Ostrów Tumski.

Jest to najstarsza, zabytkowa część Wrocławia. Słynie ze swoich licznych mostów łączących różne brzegi miasta. Jednym z nich jest tzw. „most zakochanych”. Stalowa konstrukcja powstała w 1889 roku i stała się symbolem miłości. Do dziś zakochani przywieszają tam swoje kłódki na dowód miłości a kluczyk wrzucają do rzeki. Pierwszy raz widziałam tyle kłódek w jednym miejscu 😉

  • Rynek Wrocławski.

Jest to średniowieczny plac targowy. Obecnie jeden z największych rynków staromiejskich europy z największymi ratuszami w Polsce. Centralną część rynku zajmuje Stary Ratusz i Nowy Ratusz oraz liczne kamienice. Od 2008 roku odbywa się tam, co roku jarmark bożonarodzeniowy.

  • Hala Stulecia.

Hala widowiskowo-sportowa we Wrocławiu. Wzniesiona w latach 1911-1913 według projektu Maxa Berga. Kompleks Hali Stulecia jest dzisiaj  miejscem największych wystaw, konferencji, wydarzeń kulturalnych, sportowych, koncertów. W 2006 roku hala została uznana za obiekt światowego dziedzictwa UNESCO. Zaraz przy Hali Stulecia znajduję się piękna Wrocławska fontanna.

  • Fontanna Wrocławska.

Największa fontanna multimedialna w Polsce. I jedna z największych w Europie. Fontanna ma powierzchnie około 1 ha a na jej dnie umieszczono aż 800 punktów świetlnych, trzysta dysz wodnych oraz trzy dysze ogniowe. Fontanna działa tylko w sezonie letnim – od ostatniego weekendu kwietnia lub pierwszego weekendu maja do końca października. Szczególnie spektakularne są pokazy nocne.

  • Punkt widokowy w Sky Tower

Miejsce obowiązkowe dla wszystkich miłośników fantastycznych widoków Wrocławia i okolic. Na 49. piętro turystów wozi winda, która tę trasę pokonuje w minutę. Ostatni chętni wjadą górę pół godziny przed jego zamknięciem.

  • Panorama Racławicka.

Monumentalne malowidło o długości 114 metrów i wysokości 15 metrów. Przedstawia zwycięską bitwę Polaków nad Rosjanami pod Racławicami w kwietniu 1794 roku. Zabiegi techniczne wykorzystane przez autorów sprawiają, że obraz można porównać do współczesnej technologii 3D. Panoramiczna perspektywa, oświetlenie, scenografia dobudowana przed płótnem wywołują wrażenie jego wielowymiarowości.

Pomysłodawcą uczczenia bitwy – w jej setną rocznicę, był lwowski malarz Jan Styka, który zaangażował do prac nad Panoramą Racławicką wybitnych artystów, m.in. Wojciecha Kossaka, Tadeusza Popiela, Teodora Axentowicza, Włodzimierza Tetmajera.

Prace nad obrazem trwały dziewięć miesięcy. Wybudowana w parku Stryjskim rotunda, w której prezentowana była Panorama Racławicka, to jedna z atrakcji Lwowa na przełomie XIX i XX wieku.

Podczas zwiedzania widzowie mogą słuchać komentarza na temat historii obrazu, postaci i wydarzeń, które przedstawia.

  • Afrykarium

Afrykarium we Wrocławskim Zoo to jedyne na świecie oceanarium poświęcone wyłącznie faunie Afryki. Kompleks otwarto 26 października 2014 roku i jest pierwszym tego typu obiektem w Polsce.

Cały kompleks liczy 19 akwarium, basenów i zbiorników o łącznej powierzchni 4,6 tys. m² i pojemności ponad 15 milionów litrów wody, oczyszczanej przez 50 filtrów.

 AFRYKARIUM PODZIELONE JEST NA EKOSYSTEMY:

  1. Fauna plaży i rafy koralowej Morza Czerwonego z basenem 900 m³.
  2. Fauna Afryki Wschodniej z basenem hipopotamów nilowych (900 m³) oraz rybami jezior Malawi i Tanganika
  3. Fauna Kanału Mozambickiego z basenem (3100 m³) prezentująca m.in. płaszczki i rekiny brunatne.
  4. Fauna dżungli Konga z basenami manatów (1250 m³), krokodyli nilowych (260 m³) oraz ptakami (hala wolnych lotów) m.in. czepigi rudawe, ibisy białowąse, toko nosaty i waruga.

  • Zoo Wrocław.

Jest najstarszym ogrodem zoologicznym w Polsce. Powierzchnia ogrodu to 33 hektary. Jest piątym najchętniej odwiedzanym ogrodem zoologicznym w Europie z dziennym rekordem wejść wynoszącym 28 300 osób. Pod koniec 2015 wrocławskie Zoo prezentowało ponad 10 500 zwierząt (nie wliczając bezkręgowców) z 1132 gatunków (trzecie pod tym względem zoo na świecie).

Można tam zobaczyć miedzy innymi lwy, tygrysy, wilki, żubry, słonie, zebry, żyrafy a nawet nosorożce.

PODSUMOWANIE

Wstęp do Panoramy Racławickiej: 30 zł – z biletem do Panoramy Racławickiej zwiedzicie dodatkowo jeszcze 3 inne muzea.

Punkt widokowy Sky Tower – 18 zł.

Zoo Wrocław: 50 zł.

Nocleg Wrocław: My skorzystaliśmy z Bike’UP Wrocław i zapłaciliśmy około 220 zł za noc ale są również tańsze opcje 🙂

 

 

*Podane ceny są bez zniżek.

 

 

 

Warszawa na weekend.

Jak myślicie, kiedy się najlepiej odpoczywa? Oczywiście, że na wyjazdach.

Dlatego w styczniu padło krótkie pytanie. Co zrobić żeby nie oszaleć? Wyjechać.

Jeżeli wszyscy i wszystko Cię denerwuje, jeśli jeszcze rano dobrze nie wstałeś a już nie masz humoru i jesteś zmęczony, wyjedź. Wyjedź gdzieś, chociaż na weekend. Obiecuje, że pomoże.

Wracając do stycznia.

Mieliśmy zaplanować sobie wyjazd na weekend. Tylko gdzie? Miało nie być za daleko żeby dojazd nie zajął nam pół dnia, bo odpoczywanie w samochodzie to żadne odpoczywanie. Miało być w miarę ciekawie żebyśmy się tam nie zanudzili na amen. Miało być gdzieś gdzie jeszcze razem nie byliśmy. Padło na Warszawę.

Tym razem nie będę wam wymieniać po kolei miejsc, jakie koniecznie musicie zobaczyć będąc w stolicy. Z racji tego, że do Warszawy pojechaliśmy tylko na weekend to poopowiadam wam trochę gdzie byliśmy i może czasem wtrącę jakąś ciekawostkę o danym miejscu 🙂

Warszawa, nasza stolica i jednocześnie największe miasto w Polsce liczy około 17 35442 mieszkańców. To bardzo dużo porównując inne miasta. Do stolicy dotarliśmy około 12 przed południem. Mieszkanie, które wynajęliśmy na stronie www.booking.pl mogę wam z całą pewnością polecić tu macie link do niego , do tego znajdowało się w centrum, więc lokalizacja genialna. Gorzej z parkowaniem 🙂

Pierwszego dnia pokręciliśmy się po starówce, obejrzeliśmy Pałac Kultury z zewnątrz, byliśmy na Grobie Nieznanego Żołnierza i akurat była pora zmiany warty, więc naprawdę wstrzeliliśmy się w czasie. Jak pewnie wiecie Grób Nieznanego Żołnierza znajduje się na pl. marsz. Józefa Piłsudskiego a główną ideą jest uczczenie pamięci poległych w walce o niepodległość. Warszawski Grób Nieznanego Żołnierza został odsłonięty 2 listopada 1925, pod kolumnadą Pałacu Saskiego. W tym dniu złożono do niego szczątki bezimiennego żołnierza, sprowadzone podczas specjalnej ceremonii z Cmentarza Obrońców Lwowa. Przy Grobie Nieznanego Żołnierza w Warszawie płonie wieczny znicz i służbę pełni warta honorowa z Batalionu Reprezentacyjnego Wojska Polskiego.

Tego dnia w głównej mierze to pobłądziliśmy trochę po osiedlach Warszawy bez obranego celu. Może macie tak czasami, że wychodzicie gdzieś bez konkretnego celu i chodzicie tak długo aż zaczynają boleć was nogi? Nie? My tak mamy 🙂 Na spokojnie można przez takie kręcenie się zobaczyć Warszawę z zupełnie innej strony 🙂 Generalnie to polecam 🙂

Kolejnego dnia zaplanowaliśmy zjedzenie śniadania na mieście. Znaleźć wolny stolik w restauracji śniadaniowej w Warszawie rano graniczy często z cudem. Tam gdzie zaplanowałam, wszystko było zajęte, więc na szybko trzeba było szukać czegoś innego. Jeszcze wtedy byliśmy pewni, że ze śniadaniami to pewnie głównie w Warszawie jest taki problem, bo wiecie dużo ludzi, dużo studentów i turystów, po co brudzić gary w domu jak można wyjść i zjeść pyszne śniadanie w którejś z knajp na rynku? Otóż pomyliłam się. Kiedy dwa tygodnie później mój chłopak zaproponował śniadanie na mieście u nas w Toruniu to stwierdziłam, że to przecież genialny pomysł. Była niedziela godzina 9:30 kiedy wylądowaliśmy na naszej Toruńskiej starówce i co się okazało? Moda na śniadania w restauracjach przyszła i tutaj. Wszystko pozajmowane i nawet palca nie wciśniesz. W końcu coś znaleźliśmy, ale co się zawiodłam to moje. Ale wróćmy do Warszawy 🙂

W sobotę obeszliśmy cały rynek, obejrzeliśmy kolumnę Zygmunta i tu kolejna ciekawostka otóż pomnik znajduje się na placu zamkowym i został wzniesiony w latach 1643-1644 z fundacji jego syna Władysława IV Wazy, który chciał w ten sposób uczcić pamięć swojego ojca. We wrześniu. w 1944 został zniszczony przez Niemców i całkowicie zrekonstruowany w latach 1948-1949, idąc dalej trafiliśmy na Pałac Prezydencki, który jest największym pałacem w Warszawie. Tego dnia na Warszawskim rynku było wielkie lodowisko a my w duchu zazdrościliśmy ludziom, którzy na nim jeździli. Bo my nie mogliśmy. (nogi nas tak bolały z poprzedniego dnia, że nie było opcji jazdy na łyżwach).

Polecam wam również zobaczyć Pomnik Małego Powstańca, który znajduje się przy ulicy Podwale i ma upamiętniać najmłodszych uczestników Powstania Warszawskiego. Z pomników zobaczyliśmy również pomnik Syreny Warszawskiej na Powiślu, która jak już pewnie wiecie jest herbem Warszawy. Idąc do pomnika Syrenki pooglądaliśmy też stadion narodowy z drugiej strony Wisły a po drodze nawet udało się zobaczyć Centrum Nauki Kopernik w Warszawie, który chyba jest z 5 razy większy niż nasz Młyn wiedzy w Toruniu.

Wieczorem wybraliśmy się do Pałacu Kultury i teraz kolejna już ciekawostka: Pałac Kultury jest najwyższym budynkiem znajdujący się w Polsce. Ma aż 231 m wysokości. W Pałacu Kultury na 30 piętrze znajduje się taras widokowy masowo oblężony przez turystów. Koszt wjechania na górę to 20 zł. Drogo, ale myślę, że warto, bo z samej góry rozciągają się piękne widoki. Wyszły nam piękne zdjęcia w świetle zachodzącego słońca. Jeszcze późnym wieczorem przechadzaliśmy się po osiedlach Warszawy, bo niby luty, ale pogoda tego dnia dopisywała, więc szkoda byłoby siedzieć w mieszkaniu. Są dwie restauracje, które mogę wam z czystym sumieniem polecić w Warszawie. Bordo, która znajduje się na ulicy Chmielnej i restauracja Basico na Warszawskim Wilanowie. Jedzenie pyszne i jak na Warszawskie standardy wcale nie aż tak drogie.

Nie udało się nam tylko dotrzeć do Warszawskich Łazienek. Ale to tylko, dlatego że zupełnie o tym zapomnieliśmy 🙂

Pewnie słysząc o wypoczynku macie w głowie leżenie w łóżku do południa i ogólne leniuchowanie. I pewnie tak też wyobrażaliście sobie nasz wypad 🙂 Muszę was, co niektórych zawieść. My tak nie potrafimy 🙂  Zazwyczaj nasz odpoczynek kończy się na zobaczeniu jak największej ilości miejsc w krótkim czasie 🙂 To najlepszy odpoczynek pod słońcem! Chociaż leżeniem na kocyku i czytaniem książki też bym nie pogardziła 🙂

W niedzielę nasz Warszawski weekend dobiegł końca, ale wróciliśmy do domu zrelaksowani, wypoczęci i z nowymi pomysłami na dalsze podróże, także każdemu z was polecam! 🙂

 

 

Rzuć wszystko i jedź do Zakopanego!

Zakopane.

Największa miejscowość w bezpośrednim otoczeniu tatr. Z czym
mi się kojarzy Zakopane? No oczywiście z górami.

Wydaje mi się, że nie ma osoby, która w pierwszym momencie no może w drugim nie pomyślałaby o tatrach na
wspomnienie Zakopanego. Piękna miejscowość w województwie małopolskim. Można śmiało powiedzieć, że sezon trwa tam całym rokiem, bo przecież latem nie brakuje turystów, którzy uwielbiają chodzić po górach, a zimą rozkwita między innymi narciarstwo.
I my w listopadzie zaplanowaliśmy sobie podróż do Zakopanego. Mieszkamy w Toruniu, więc jakby nie patrzeć do Zakopanego mamy jakieś 540 km. To jest na dobrą sprawę cały dzień drogi. Ale warto.Zawsze lubiłam bardziej góry niż morze. Ciekawostką jest to, że pierwszy raz nad morze pojechałam w wieku dwudziestu paru lat, a w górach bywałam przynajmniej raz w roku.

Wyjazd mięliśmy zaplanowany na 4 dni. Dwa dni podróży (to przerażające) i dwa pełne dni tam na miejscu. Z ogólnego rozrachunku nasz pobyt tam prawie wyrównuje się z drogą w tą i z powrotem. Mięliśmy zaplanowane dwa dni, a wypadały one, w weekend. W sobotę planowaliśmy wybrać się na Giewont w niedzielę zaś trochę poodpoczywać.

W naszych wyobrażeniach miało nie być za dużo ludzi, bo przecież kto specjalnie na weekend będzie gnać do Zakopanego, skoro w poniedziałek trzeba już wrócić do pracy. Otóż szach mat. Okazało się, że z racji, że 11 listopada wypadała setna rocznica odzyskania przez Polskę Niepodległości to 12-sty listopada był dnie wolnym.

Więc wszyscy razem jechaliśmy do Zakopanego 🙂 możecie wyobrazić sobie ile to trwało 🙂 W piątek o godzinie 17 wylądowaliśmy na miejscu. Hotel mięliśmy wcześniej zarezerwowany przez stronę booking.pl. Zatrzymaliśmy się w hotelu Nałęcz link tutaj:

Za trzy noce zapłaciliśmy niecałe 450 zł i mięliśmy w to wliczone śniadania, które okazały się naprawdę pyszne. Podawane były od godz. 7:30 do 10:00, czyli idealnie. Wiecie, to zawsze bezpieczniej mieć zapewniony, chociaż ten pierwszy posiłek, niż od rana szukać czegoś do jedzenia zwłaszcza, jeśli hotel nie dysponował kuchnią czy lodówką. W menu dojrzeliśmy ofertę na lunch boxy.

Czyli np. jeśli wychodzicie rano w góry to hotel może przygotować wam takie lunch boxy z jakimiś kanapkami czy owocami. W menu było napisane, że koszt jednego pudełka to 15 zł. Na recepcji okazało się, że 20 zł.Tak jak mówiłam wcześniej, że jedzenie było bardzo smaczne i polecam wykupienie sobie tam śniadań tak lunch boxów nie polecam w ogóle. Lepiej zróbcie sobie dzień wcześniej zakupy i sami przygotujcie sobie kanapki na drogę. Nasza wygoda nas zgubiła, ale człowiek uczy się całe życie 🙂

Pokoje były małe, ale znośne za to łazienka podobała mi się najbardziej. Obiecaliśmy sobie, że następnym razem gdy będziemy wyjeżdżać w góry to bierzemy pokój z widokiem choćby to kosztowało milion monet. 😀

Tak jak ustaliliśmy w sobotę poszliśmy zdobywać Giewont. I powiem wam, że pogoda nam tak dopisała, że do dzisiaj nie mogę w to uwierzyć, bo już 4 dni później spadł tam śnieg. Nie mogliśmy sobie wymarzyć lepszej. Przejrzyste niebo, zero opadów, trochę zimno, ale też bez przesady. Zjedliśmy bardzo wcześnie śniadanie, zabraliśmy nasze „super” lunch boxy i wyruszyliśmy.

Trasę mięliśmy zaplanowaną na 6 godz 30 minut. Plus wiadomo na postoje trzeba doliczyć jakąś godzinę no to około 7 i pół godz. Zaplanowaliśmy szlak od Gronik przez dolinę małej łąki cały czas żółtym szlakiem, przez wielką polanę w dolinie małej łąki, aż do połączenia szlaków żółtego z niebieskim. Potem wyżnią Kondracka Przełęcz mięliśmy się dostać pod Giewont gdzie znajdują się łańcuchy no i potem po tych łańcuchach na sam szczyt. Na szlaku stawiliśmy się o 8 rano. To był nasz idealny czas bo zeszliśmy dokładnie o 15:30 kiedy było jeszcze jasno, ale zaczynało się już robić szaro.

Dobrym marszem ruszyliśmy, więc do doliny małej łąki. I tu pierwszy szok 🙂 Po 10 minutach ja już byłam cała mokra, więc już zdążyłam się porozpinać. Miałam dobre tempo no więc sapałam jak lokomotywa 😀 Mój chłopak po 10 minutach stwierdził że nie da rady ze mną iść jak będę miała takie tempo. Kiedy tylko zatrzymaliśmy się przy mostku, żeby chwilkę odetchnąć, zdjęłam czapkę, rękawiczki i stwierdziłam „pieprzę to” natychmiast wracamy z powrotem, co to w ogóle za pomysł był i kto to wymyślił?! Ja tu płynę i sapie a minęło dopiero 10 minut (tak to 10 minut mnie prześladowało) to co to będzie dalej, kiedy przed nami jeszcze ponad 3 godziny marszu. Jak już wiecie albo jeszcze nie, nie poddałam się 😀 i dobrze bo bym wściekała się jeszcze bardziej 🙂

Ruszając w dalszą drogę zamieniliśmy się miejscami. Teraz mój chłopak szedł przodem a ja szłam za nim. On miał idealne tempo, więc ja już nie męczyłam się tak bardzo za szybkim marszem a potem to już nawet przestałam tak sapać. Pod Giewontem pierwszy raz mięliśmy styczność z łańcuchami.  I miałam całkiem dobre przeczucia do pierwszego wejścia na wyślizgane kamienie 🙂 Był taki moment, że chciałam zrezygnować i zejść, bo tak się ślizgałam, że nie byłam w stanie ani stanąć ani zatrzymać się na kolanach. Jeszcze stojąca kolejka ludzi za tobą to dopiero deprymujące. Ale chwila spokoju chwila do pomyślenia i dałam radę. Potem już nie było tak źle. O wiele gorsze było zejście. Otóż moi drodzy. Zostałam dupo złazem. Całą drogę przy łańcuchach w dół pokonałam na tyłku. Bałam się stanąć (bo mam trochę lęk wysokości) trzymałam się bardzo blisko ściany góry bo bałam się że zawieje wiatr i mnie zdmuchnie 😀 Narobiłam sobie siniaków ale daliśmy radę zejść na dół. Drogę powrotną pokonywaliśmy szlakiem najpierw niebieskim a potem kolejno czerwonym przez Wyżnię i czarnym przez przełęcz w Grzybowcu. Żółty szlak był dosyć trudny i nie wyobrażałam sobie nim wracać, ale czerwony nie okazał się też wcale taki prosty.Byliśmy na samym szczycie pod samym 15 metrowym krzyżem i cieszyłam się jak dziecko. Warto było tam wejść chociażby dla widoków po drodze i tych ze szczytu.

Za bilet wstępu do Narodowego Parku Tatrzańskiego zapłaciliśmy 5 zł za osobę.

Początek trasy do Wielkiej Polany w dolinie Małej Łąki.
No niech ktoś powie że nie jest pięknie
I tu też
Tu już widać szczyt

Tu również coraz bliżej szczytu

Dolina Małej Łąki

I jeeeest! 🙂

Uprawiam dupozłażenie o którym pisałam wyżej 😉
Powrót

Takie widoki z góry

Na następny dzień mieliśmy zaplanowane leniuchowanie i zwiedzanie. I bardzo dobrze. Bo czuliśmy się jak połamani. Pod wieczór już było znacznie lepiej, ale przez cały dzień mięliśmy takie zakwasy, że szkoda gadać. Wstaliśmy rano, bo wiadomo szkoda tracić dnia skoro jest coraz krótszy, pochodziliśmy po Krupówkach, poszliśmy nawet na Wielką Krokiew. Była opcja na wjechanie kolejką, więc z niej skorzystaliśmy i wtedy mogliśmy podziwiać widoki z góry skoczni. Kolejka w tą i z powrotem kosztowała 12 zł więc było warto. Wszystkie zdjęcia z Krupówek i skoczni wstawię wam na dole. Tego dnia było bardzo mgliście, więc cieszyliśmy się, że na zdobycie śpiącego rycerze zdecydowaliśmy się poprzedniego dnia.

Jedzenie w Zakopanem okazało się krótko mówiąc, bardzo drogie. Za obiady na dwie osoby, wychodziło nam mniej więcej 100 zł, czasem więcej. A przypominam, że to sam obiad. Jedzenie było za to bardzo dobre i bardzo sycące. Chyba do końca życia będę też wspominać malinową herbatę. Kiedy wylądowała na naszym stole, mój chłopak rzucił tekstem, że to herbata z syropem z malin z biedronki, jakie było jego zdziwienie, kiedy pokazałam mu, że w herbacie są naprawdę maliny 🙂

W poniedziałek rano nie czekało nas nic innego jak szybkie pakowanie. O godzinie 9 znów wszyscy razem ruszyliśmy w drogę powrotną, bo przecież nie mogło być inaczej 🙂

Nasz weekend mimo wszystko okazał się bardzo udany i mam nadzieje, że w przyszłym roku uda nam się tam zawitać na dłużej. Chyba, że do tego czasu nie wytrzymam, rzucę to wszystko i pojadę w Bieszczady? 🙂 Kto wie 🙂

16 rzeczy, które zaskoczyły nas na Lesbos.

Za każdym razem gdy gdzieś wyjeżdżamy poznajemy troszkę innego świata niż ten nasz. Za każdym razem w danym miejscu znajdują się rzeczy, które nas zaskakują jedne mniej drugie bardziej. Wracając z podróży mamy przynajmniej kilka takich ciekawostek z miejsca, w którym byliśmy.

I ja przygotowałam wam kilka swoich 🙂

  1. Mnóstwo zakrętów na drogach tzw. serpentyn – wcale z tym „mnóstwo” nie żartuje. W którymś momencie doszło nawet do tego, że byliśmy zaskoczeni, kiedy droga prosta ciągnęła się przez całe 4 minuty.
  2. Duże różnice wysokości – wyspa Lesbos jak już wiecie z poprzedniego posta jest raczej górzysta. Różnice wysokości i skoki ciśnienia były bardzo odczuwalne. Przez godzinę jazdy samochodem można się było poczuć jakby się miało chorobę lokomocyjną co było dla mnie totalną nowością. Dla mojego organizmu również.
  3. Budynki usytuowane na skałach – Dwa z klasztorów, które znajdowały się na wyspie (opisane w poprzednich postach) znajdowały się na ogromnych skałach. Byliśmy zaskoczeni jak to jest możliwe, że to się jeszcze nie posypało.
  4. Bardzo mało ludzi – większość miejscowości na wyspie Lesbos to wsie. Jak we wszystkich wsiach ludzi jest tam dużo mniej niż w miastach to normalne, ale będąc na Lesbos sporadycznie zdarzyło nam się spotkać jakąś młodzież czy dziecko.
  5. Wąskie drogi – mięliśmy jedną taką przygodę w Anaxos. GPS poprowadził nas na sam dół miejscowości. Zaraz po zjechaniu stwierdziliśmy, że to chyba nie jest dobry pomysł, ale nie było już odwrotu. Musicie wiedzieć, że ta miejscowość była położona w takim dole, że samochód niedbały rady się cofnąć pod takie góry. Było ciasno, i stromo. I nie ufajcie zawsze GPS-om one też kłamią 😀
  6. Bardzo mało samochodów – pewnie wiążę się to z tym, że mieszka tam dużo mniej osób niż np. u nas. Czasami podczas 2 godzinnej podróży spotkaliśmy może z 6 samochodów.
  7. Wszyscy mają skutery – tak. Prawdopodobnie zdecydowana
    większość posiada swoje skutery czy motory. Uliczki są tam wąskie, więc bardziej opłaca się mieć skuter niż samochód, bo skuterem wszędzie wjedziesz.
  8. Mała ilość owadów – Może to też przez to, że na Lesbos byliśmy dopiero we wrześniu. Nie wiemy, więc jak to wygląda w typowo wakacyjny okres. Kiedy my byliśmy w Grecji to faktycznie tych owadów było bardzo mało. Jest jeszcze możliwe, że to zasługa kotów 🙂
  9. Mnóstwo kotów – w samym ośrodku tych kotów było z 10. Gdziekolwiek spojrzałeś na ulicy był kot. Biegały, wylegiwały się, bawiły, prosiły o jedzenie. W każdej restauracji były koty nawet ze sklepowych pocztówek spoglądały na nas kocie oczy. Koty były dosłownie wszędzie.
  10. Bardzo mało psów – tak jak w miejscowości Petra było mnóstwo kotów tak psów widzieliśmy tam może z 5. Nie mam pojęcia, czemu tak jest.
  11. Czysta przejrzysta woda w morzu – aż wam wstawie zdjęcie. Woda była piękna, przejrzysta, taka, że aż się chciało do niej wejść. Jedyny minus była bardzo słona.
  12. Grecka kawa – jedna z najlepszych, jaką piłam. Jadąc do Grecji naprawdę warto posmakować ich kawy. My w jednej z mniejszych miejscowości za kubek kawy i osobno szklankę wody zapłaciliśmy po 2,5 euro czyli tyle co nic. 
  13. Słona woda w kranie – to był wielki minus. Woda była słonawa i mdła. Jeżeli ktoś, odważył się zrobić z niej herbatę to była ona nie do wypicia.
  14. Toalety – a raczej to, że w każdej z nich była wywieszona kartka z informacją żeby nie spuszczać w niej papieru toaletowego. Papier należało wyrzucać do kosza. Było to dla nas dziwne. Zdjęcie wklejam na dole. 
  15. Małe lotnisko – naprawdę bardzo małe. Miejsc siedzących było na nim tyle, co nic. Pamiętam, że zdecydowana większość pasażerów stała czekając na samolot. Z racji tego, że lotnisko było naprawdę malutkie pas startowy również, nie był długi. Samolot lądując musiał robić dziwne akrobacje żeby trafić na pas.
  16. Oznakowania dla pieszych – były tak zabawne, że wystarczy, że wstawię wam po prostu zdjęcie 🙂 

 

Moje wielkie Greckie wakacje

W połowie września tego roku, wybraliśmy się na długo wyczekiwany i upragniony urlop  🙂

Już od początku wakacji wiedzieliśmy, że tym razem chcemy skorzystać z opcji last minut.

Długo czekaliśmy na najlepszą z możliwych wycieczek aż w końcu znaleźliśmy. Urlop mięliśmy zaplanowany od 13-stego a oferta, jaką znaleźliśmy była na 15 września. Lecieliśmy z biurem podróży Itaka. Słyszeliśmy o nim wcześniej różne opinie niekoniecznie dobre ale kto nie ryzykuje ten nie ma 🙂

Na cale szczęście wszystko poszło zgodnie z planem.

Musicie zaglądać dosyć często w te oferty, bo ta sama rano o godzinie 8 była za 1500 zł a my dorwaliśmy ją po południu za 1250 zł.

I tak właśnie 15 września wyruszyliśmy na lotnisko do Katowic a już stamtąd prosto do Grecji na wyspę Lesbos.

Przygotujcie, więc sobie ciepłą herbatę (albo wino) zasiądźcie wygodnie w fotelu, bo mam wam sporo do opowiedzenia 🙂

Lotnisko na wyspie Lesbos jest naprawdę małe. Powinnam dodać jeszcze ze trzy razy słowo bardzo. Dosadnie przekonałam się o tym, kiedy wracaliśmy z powrotem do Polski.

Transfer z lotniska do hotelu trwał około 1,5 godziny i to naprawdę nie było aż tak długo bo z ofert jakie jeszcze braliśmy pod uwagę transfer wynosił nawet do 4 godzin.

A to, to już lekka przesada 🙂

O godzinie 17 czasu lokalnego wyruszyliśmy autokarem do miejsca docelowego, czyli naszego hotelu. Już wtedy spoglądając przez okno wyspa zaczęła się nam coraz bardziej podobać. Nasz hotel Thofilos mieścił się w uroczym miasteczku Petra. Mięliśmy w nim również opcję śniadań i obiadokolacji co naprawdę chyba jest takim minimum jeśli wyjeżdżasz z jakimś biurem bo bez zapewnionego jedzenia można stracić dużo więcej pieniędzy 🙂 a powinnam dodać że w hotelu jedzenie było naprawdę rewelacyjne.

Na dole wstawię wam parę zdjęć Theofilosa 🙂

Jak już wiecie, że wakacje spędziliśmy na wyspie to opowiem wam trochę o niej samej a później o miasteczku w którym mięliśmy okazję mieszkać a o którym już wyżej wspomniałam 🙂 Wstawię tu również mapkę z zaznaczonymi miejscami które planowaliśmy zwiedzić w czasie wakacji 🙂

Wyspa Lesbos znajduje się w północno-wschodniej części Morze Egejskiego u wybrzeża Turcji. Mało, kto wie, że znajduje się na niej tylko jedno miasto Mitylena które nazywane jest również stolicą wyspy i liczy około 45 tys mieszkańców, cała wyspa liczy ich około 90 tysięcy. Również mało, kto wie, że jest to trzecia, co do wielkości wyspa w Grecji i ma dwa oblicza. Na wschodzie roi się od zieleni i kamienistych plaż, na zachodzie zaś mamy widoki księżycowe gdzie zieleń występuje rzadko. Ciekawostką jest również, że turystyka na Lesbos to jedynie 5 % dochodu, co oznacza że można tam uciec od zgiełku codzienności nie narażając się na spotkanie z tłumem turystów.

Przejdźmy teraz do miejsca gdzie mieszkaliśmy na wyspie.

Petra

Jedno z najładniejszych miasteczek na całej wyspie. O ile nie najładniejsze. Położone tuż przy morzu, mięliśmy dosłownie 6 minut pieszo do „centrum” miasteczka i w tym samym miejscu znajdowało się też molo. Doskonałe zresztą do oglądania wschodów i zachodów słońca, na które namiętnie się spóźnialiśmy 🙂 Zaraz przy nabrzeżu znajdowało się mnóstwo knajpek i restauracji z pięknymi widokami na morze.

Zdjęcia będziecie mięli pod spodem.

Wzdłuż Petry ciągnęła się kamienista plaża, do której mięliśmy jakieś 10 minut piechotą. Już w miasteczku 4 minuty od naszego hotelu znajdował się pierwszy obiekt, który chcieliśmy zobaczyć. Był to Glykfylousa Panagia – Kościół pod wezwaniem Matki Bożej.

Glykfylousa Panagia – Kościół pod wezwaniem Matki Bożej

Glykfylousa Panagia to budowla, która znajduje się na szczycie kamiennego bloku, i aby móc dostać się do wnętrza kościoła trzeba pokonać 114 schodków wyrzeźbionych w kamieniu. Góra jest olbrzymia i widać ją naprawdę ze sporych odległości też, dlatego że jest ona doskonale podświetlona. Ciekawostką jest to, że kościół jest otwarty dokładnie od wschodu słońca (była to około 7.30) do zachodu.

Plaże na Lesbos są niestety w większości kamieniste. Za to woda jest naprawdę bardzo czysta i przejrzysta. Widać w niej dosłownie wszystko, więc jeśli już będziecie się wybierać to koniecznie kupcie sobie buty do wody, bo było dla nas jak zbawienie 🙂 Jedyny minus to to, że woda jest tam strasznie słona.

Tego samego dnia udaliśmy się do pobliskiej wypożyczalni i wypożyczyliśmy na jeden dzień skuter. Nigdy wcześniej na skuterze nie jeździłam więc byłam strasznie podekscytowana i mega szczęśliwa 😀

Koszt wypożyczenia skutera to około 25 euro za dzień. My mięliśmy z tych większych, mniejszy kosztował około 15 euro. Skuterem pojechaliśmy zwiedzać wschodnią część wyspy tak żeby nie było za daleko od Petry. W razie gdyby coś miało się stać 🙂

Pierwszym miejscem, do jakiego zawitaliśmy było Molivos.

Molyvos

Uważana za jedną z najbardziej malowniczych miejscowości na wyspie, z czym muszę się zgodzić, położona jest na wzgórzu, nad którym góruje zamek. Znajduje się tam również niewielki port rybacki a zaraz przy nim urocze małe restauracje. Zamek jest naprawdę dobrze utrzymany a widoki z niego są fenomenalne. On również jest podświetlony, bo byliśmy w stanie go dostrzec z Petry. Wstęp do środka kosztuje tylko 2 euro 🙂

Skuterem chcieliśmy zahaczyć jeszcze o jedną miejscowość. Co niestety się nie udało. Wycieczka do Efthalou tego dnia się nie powiodła, ale nie odpuściliśmy jej i i tak w końcu się tam dostaliśmy tylko trochę później.

Kolejnym miejscem, do jakiego zawitaliśmy, ale to już samochodem była stolica i jedyne miasto na wyspie Lesbos, Mitylena. Koszt wypożyczenia samochodu to około 35 euro za dzień.

Mitylena

Jest to najludniejsze miasto na wyspie. W tej chwili mieszka tam około 45 tys. mieszkańców. Położone na wschodnim brzegu wyspy Lesbos. To chyba wszystko, co znalazłam w Internecie z informacji o Mitylenie. Czyli naprawdę niewiele. W mieście znajduję się ogromny port a zaraz przy nim mnóstwo kawiarenek i restauracji. Tuż przy morzu znajduje się też ogromny zamek, który w tym czasie był restaurowany, w mieście znajduje się szkoła imienia znanego malarza Teofilosa, kościół z przepiękną kopułą, do którego niestety nie mogliśmy wejść, oraz posąg, który przedstawiał wielką kulę i otaczającą ją trzech mężczyzn, co miało symbolizować rasę ludzką. Wszystkie zdjęcia z Mityleny zamieszczam wam pod spodem 🙂

Odwiedziliśmy również wioskę Karinia gdzie mieszkał malarz Teofilos. Jego dom znajdował się w drzewie, przy którym teraz znajduje się kawiarenka. Dalej pojechaliśmy do Agiassos, gdzie mięliśmy niemały incydent z samochodem i chyba na zawsze Agiassos będzie nam się kojarzył tylko z tym 🙂 Była to urocza wieś z bardzo wąskimi uliczkami gdzie miejscowi chyba rzadko oglądali jakichkolwiek turystów 😀 Zobaczyliśmy tam dwa kościoły w tym Kościół Cudów Marii. Nad Agiassos unosi się ogromna góra siedziba mitologicznych Bogów nazwana Olimp i większość ludzi myśli, że jest ona największą na całej wyspie Lesbos, co nie jest prawdą, bo ostatnio zrobiono pomiary i ten zaszczyt powinien spotkać inną górę.

Dalej opowiem wam trochę o słynnym skamieniałym lesie. Skąd się w ogóle wziął?

Około 15 milionów lat temu Lesbos porośnięta była tropikalnymi i subtropikalnymi lasami, co było cechą charakterystyczną dla Grecji. Te lasy tropikalne w czasach aktywności wulkanicznej zostały objęte prze lawę i popioły wulkaniczne. Płynąca tu przez miliony lat woda skrystalizowała się w pniach drzew. Kamienne pnie zachowane się do dziś, w północno zachodniej części wyspy, głównie składają się z kwarcu i opalu. Skamieniały las znajduję się na liście Unesco. Znaleźć go możecie w miasteczku Sigrio. Koszt wstępu 5 euro.

W Sigrio znajduje się również mały zamek. Nie udało nam się wejść do środka, ponieważ zamek był zamknięty a przed nim wisiała tablica, że jest zbyt niebezpieczny żeby go zwiedzać. W wiosce jak zresztą we wszystkich pozostałych jest port rybacki a w, wodzie można dostrzec nawet jeżowce 🙂

Kolejnym punktem tego dnia był klasztor Moni Ipsilou.

Klasztor Moni Ipsilou

Zbudowany na wysokości 1101m n.p.m. przy wygasłym wulkanie. Ze wzgórza rozciągały się widoki, które wynagradzały naprawdę wszystko.

Już pod koniec wylądowaliśmy w Skali Eressou. Słynnym miejscu gdzie urodziła się Safona. Plaża w Skali jest spora a woda w morzu chyba najczystsza, jaką dotąd spotkaliśmy.

Co jeszcze warto zobaczyć będąc na Lesbos?

Klasztor Michała Archanioła w Mandamados.

Klasztor jest celem licznych pielgrzymek przybywających na Mandamados. W środku klasztoru znajduje się „czarna” ikona. Istnieje zwyczaj wypowiadania życzeń i przyciskania monety archaniołowi do czoła. Jeśli moneta się przykleja to znak, że życzenie zostanie spełnione.

W klasztorze nie można było robić zdjęć, więc niestety nie pokażę wam jak wyglądał w środku.

Co jeszcze musicie koniecznie odwiedzić?

Museum of Industrial Olive-Oil Production of Lesvos

Jedno z najlepszych muzeów na wyspie Znajdowało się w maleńkiej wiosce Agia Paraskevi. Doskonale przygotowane na zwiedzanie. Można zobaczyć tam maszyny używane do produkcji oliwy, jak i projekcje poszczególnych etapów wyrobu oliwy. Jak wiadomo Lesbos słynie z wyrobu oliwy, ponieważ drzew oliwnych jest tam około 11 milionów. Koszt wstępu do muzeum 2 euro.

Podsumowanie

Na wyspie Lesbos byliśmy 8 dni. Myślę, że bardzo dużo udało nam się zobaczyć, co tak naprawdę nie było wcale proste. Dlaczego? Ponieważ wyspa kompletnie nie jest przygotowana na turystów. Żadne z nas nie spodziewało się, że tak ciężko będzie nam cokolwiek z naszych wyznaczonych punktów znaleźć. Turystów na Lesbos jest mało i jest to jeden z wielkich plusów. Można nawet rzec, że Lesbos jest pod względem turystycznym jeszcze dziewicza. Ci, którzy nie lubią tłumów na wakacjach zakochają się w tej wyspie. Czy na wyspie spotkaliśmy uchodźców? Nie widzieliśmy ani jednego. Bardzo wiele osób boi się lecieć na Lesbos właśnie z tego względu. Ja byłam jedną z tych osób. Okazało się, że nie taki diabeł straszny jak go malują 🙂 Jeśli tylko z tego względu nie polecieliście jeszcze na Lesbos to właśnie teraz mówię wam że nie macie się czego bać 🙂 Lećcie i bawcie się dobrze tak jak i ja się bawiłam 🙂

Paryż – najromantyczniejsze miasto na świecie?

W Paryżu byłam rok temu, na początku czerwca z koleżanką. Wyjazd był raczej z tych niespodziewanych. Któregoś grudniowego dnia rozmawiałyśmy przez telefon, że super byłoby się gdzieś razem wybrać. Pytanie tylko gdzie. Ja zawsze chciałam zobaczyć Paryż. W niedługim czasie moje marzenie stało się rzeczywistością 🙂

Moja koleżanka okazała się być świetnym organizatorem, bo pokój i bilety we wszystkie miejsca jakie chciałyśmy zwiedzić miałyśmy wykupione przed wylotem 🙂 Ja nie musiałam się stresować a ona czuła się jak ryba w wodzie, bo lubi planować 🙂

Mam mnóstwo zdjęć jakie chciałaby wam pokazać z tych wakacji więc zacznijmy 🙂

Z tego co pamiętam w pierwszym dniu wylądowałyśmy pod słynnym kabaretem Moulin Rouge, nie wchodziłyśmy do środka, bo tu biletów nie miałyśmy wykupionych, ale warto było zobaczyć chociaż z zewnątrz 🙂 Teraz krótko o czym mówię 🙂

Moulin Rouge

Kabaret zajmuje budynek po dawnym młynie, któremu zawdzięcza swoją nazwę z francuskiego Moulin Rouge oznacza czerwony młyn. Na dachu znajduje się czerwony wiatrak, znak rozpoznawczy tego miejsca. Kabaret od czasu powstania prezentuje przedstawienia taneczne a na przestrzeni lat Moulin Rouge stało się słynne z wykonywanego tu kankana.

Kolejnym miejscem jakie widzieliśmy tego dnia była Bazylika.

Bazylika Sacré-Cœur

Przepiękna z zewnątrz jak i w środku położona na wzgórzu tak jak i reszta dzielnicy dominuje wyższością co bardzo ją wyróżnia.

Bazylika Najświętszego Serca Pana Jezusa na Montmartre, poświęcona Najświętszemu Sercu Pana Jezusa, objawieniu miłości Boga dla każdego człowieka, gdzie już od 125 lat, zarówno w dzień jak i w nocy trwa nieustanna adoracja eucharystyczna jest wyjątkowym miejscem na świecie.

Co widziałyśmy zaraz po niej? Karuzele

Może zabrzmi to śmiesznie, ale karuzele w Paryżu są naprawdę przepiękne. Wyglądają jak wielkie pozytywki. Zresztą zaraz sami zobaczycie. Chyba do dziś żałuje, że się nie przejechałam 🙂

Gdzie nas jeszcze nogi poniosły? Oczywiście do katedry Notre-Dame.

Katedra Notre-Dame

Jedna z najbardziej znanych katedr na całym świecie, zbudowana w gotyckim stylu.

Z czym się kojarzy? Oczywiście z powieścią Dzwonnik Notre-Dame. Niemożliwe, żeby ktoś nie znał 🙂

Budowa świątyni rozpoczęła się w XII w i trwała blisko 200 lat. Jeszcze nie skończono jej budować a już była znana, ponieważ to stąd wyruszały wielkie wyprawy krzyżowe a kilkaset lat później Napoleon Bonaparte koronował się na cesarza francuzów.

 

Teraz pokażę wam jedno z najsłynniejszych miejsc w Paryżu, wybrałyśmy się tam następnego dnia i to właśnie z tego miejsca pierwszy raz zobaczyłam tak wyczekiwaną Wieżę Eiffla.

Łuk Triumfalny

Mierzy dokładnie 49 metrów wysokości, ma upamiętniać wielkie zwycięstwa armii napoleońskiej. To właśnie Napoleon zlecił budowę Łuku Triumfalnego. Jest to jeden z najwyższych łuków na świecie, bogato zdobiony rzeźbami. Pod nim umieszczono grób nieznanego żołnierza, który ma upamiętniać ofiary I wojny światowej.

Ciekawostką jest to że właśnie pod Łukiem kończy się największy wyścig kolarski Tour-de-France.

Na górze stałam chyba z pół godziny i nie mogłam uwierzyć w to co się dzieje na dole. Jeśli się uda to wstawie wam filmik tego co obserwowałam. Mnóstwo trąbiących na siebie samochodów, zero jakich kolwiek przepisów i straszny chaos otaczał na dole Łuk Triumfalny. I przyrzekam, że widziałam coś takiego pierwszy raz w życiu, a widok naprawdę zapamiętam na lata 😊

Bilety na taras widokowy możecie kupić tu

Ja pamiętam że kupowałyśmy je na miejscu, kolejki były małe a za wstęp zapłaciłyśmy coś koło 7 euro.

W końcu doszliśmy do długo wyczekiwanego obiektu, którym jest nie co innego jak Wieża Eiffla.

Wieża Eiffla

Jest najbardziej znanym obiektem w Paryżu. Myślę, że nie ma możliwości, żeby ktoś o niej nie słyszał, albo jej nie widział. Chociażby na zdjęciach w Internecie.

Wieża Eiffla miała upamiętnić 100 rocznicę Rewolucji Francuskiej. Mierzy 324 metry wysokości i waży ponad 10 tysięcy ton. Postawiona była jako tymczasowa budowla, ostatecznie została pozostawiona i do dzisiaj jest symbolem Paryża. Wieża ma 3 platformy z których możemy podziwiać widoki. Można się na nie dostać stalowymi schodami albo windą, bo na wieży mamy je dwie.

Ciekawostką jest to że pod wpływem zimna wieża kurczy się nawet do 18 cm a pod wpływem wiatru przechyla do 6 cm.

Na trzeciej platformie ukryty jest niewielki apartament, który służył niegdyś jako mieszkanie Gustawa Eiffela.

Pamiętam, że za bilety kupione dużo wcześniej zapłaciliśmy około 150 zł. Tu macie jedną ze stron, gdzie można kupić bilety.

Zaznaczam, że lepiej jest kupić je przed wylotem, ponieważ na miejscu są one dużo droższe i kolejki też nie zachęcają do stania w nich. Chyba że ktoś lubi 😊

Teraz dopiero zasypię was zdjęciami 🙂

 

W przedostatni dzień wybrałyśmy się do jednego z największych muzeów na świecie. Teraz opowiem wam trochę o Luwrze.

Luwr

Będąc w Paryżu chyba grzechem byłoby nie wybrać się do Luwru. Jedno z najsłynniejszych muzeów mieści w sobie ponad 350 tys. eksponatów. Dlatego nie należy żałować czasu na Luwr.

Początkowo pełnił funkcję twierdzy obronnej, później przekształcono go w rezydencję królewską która przez wieki stanowiła siedzibę ponad 20 władców Francji. Ostatecznie w 1793 otwarto tu muzeum.

Jakie arcydzieła należy koniecznie zobaczyć spędzając czas w Luwrze?

Mona Lisa Leonarda da Vinci jest chyba na pierwszym miejscu. Wenus z Milo i oczywiście galerię egipską.

Do Luwru najlepiej wybrać się rano. Kolejki są tam ogromne, ponieważ przyjeżdża tam mnóstwo wycieczek, ale nie zniechęcajcie się, bo naprawdę warto. Gdy Paryskie słońce przypieka nam skórę to w muzeum jest chyba całym rokiem włączona klimatyzacja. Dużo robi to że jest ono położone niżej więc może przez to w środku jest naprawdę przyjemnie. Pamiętam, że z początku jak zaczęłyśmy zwiedzać to widziałam może gdzieś 3 osoby na krzyż, było to strasznie dziwne w porównaniu z tymi kolejkami na zewnątrz. To już znaczyło, że Luwr jest naprawdę ogromny. Dopiero później zaczęłyśmy widywać coraz więcej osób. Spędziłyśmy tam do 5 godzin i naprawdę nie widziałyśmy z tego pewnie nawet 1/10. Nie mam pojęcia, ile dni potrzeba by było na zobaczenie wszystkiego co miał nam do zaoferowania.

Strona, gdzie można zakupić bilet

Teraz pokażę wam jak to wygląda z zewnątrz.

 

 

Przyszedł i czas na pokazanie paru eksponatów.

 

Jesteście ciekawi jak wygląda ta nowoczesna strona miasta? Tam również się wybrałyśmy więc pokażę wam kilka zdjęć 😊

 

Ostatnie miejsce jakie chciałabym wam pokazać a w jakim znalazłam się już na samym końcu moich wakacji to

Cmentarz Père-Lachaise

Najsławniejszy i największy cmentarz Paryski założony w 1804 roku. Obecnie na cmentarzu spoczywa ponad 300 tysięcy osób. Cmentarz Père-Lachaise to miejsce pochówku słynnych osób: między innymi Fryderyka Chopina czy Moliera.

Bardzo podobny cmentarz widziałam w Mediolanie i z mojej perspektywy był on bardziej zadbany niż ten Paryski. Co nie znaczy, że będąc w Paryżu nie warto się tam wybrać. Wstęp na cmentarz jest darmowy.

 

 

Jeszcze taka ciekawostka na koniec otóż przedstawiam wam monumentalny paryski kościół wzniesiony w 1706 roku przez Jules’a Hardouin-Mansarta na polecenie Króla Słońce, Ludwika XIV. Znajduje się w nim sarkofag z prochami Napoleona Bonaparte.

Podsumowanie

Paryż był jednym z moich marzeń i wcale mnie nie zawiódł. Na pewno będę chciała tam jeszcze wrócić. Czy jest najromantyczniejszym miastem na świecie? Myślę że sporo w tym prawdy, bo jest naprawdę piękny. Zetknęłam się z różnymi opiniami na temat ludzi tam mieszkających i to nie były zbyt pochlebne słowa, lecz nie mogę powiedzieć, że spotkało mnie coś przykrego z ich strony. Wręcz przeciwnie, każdy był bardzo miły i pomocny. Strzeżcie się ludzi próbujących wcisnąć wam na siłę jakąś plecionkę na rękę, bo gdy wam już ją wcisną to będą chcieli za to pieniędzy, a jeśli nie będziecie chcieli dać to trudno będzie się wam od nich uwolnić. Pod Wieżą Eiffla jest natomiast dużo osób które sprzedają tanio breloczki z Wieżą. Są to naprawdę groszowe sprawy. Ja nie pamiętam dokładnie, ile ich kupiłam, bo zostawiłam sobie tylko jeden a resztę rozdałam, ale chyba za 5 sztuk płaciłam około 2 euro.

Kupiłam również 3 kubki i za każdy wydaje mi się, że zapłaciłam około 5 euro. Zdjęcia wkleję wam poniżej.

Nie mogło się obyć również bez magnesu, bo zachłannie je kolekcjonuje 😊 On też kosztował około 3-4 euro.

Komunikacja w Paryżu jest chyba porównywalna cenowo z innymi miastami, ponieważ

Za bilet jednorazowy normalny zapłacimy 1,90 euro i jest ważny 1,5 godz. od skasowania.

Za karnet 10 biletów zapłacimy 14,50 euro.

Bilet całodzienny na cały Paryż kosztuje 7 euro

Oferowane są również bilety kilkudniowe i tak odpowiednio

Za 1 dzień zapłacimy 12 euro

Za 2 dni zapłacimy 19,50 euro

Za 3 dni zapłacimy 26,65 euro

Są również bilety 5 dniowe za które zapłacimy 38,35 euro.