16 rzeczy, które zaskoczyły nas na Lesbos.

Za każdym razem gdy gdzieś wyjeżdżamy poznajemy troszkę innego świata niż ten nasz. Za każdym razem w danym miejscu znajdują się rzeczy, które nas zaskakują jedne mniej drugie bardziej. Wracając z podróży mamy przynajmniej kilka takich ciekawostek z miejsca, w którym byliśmy.

I ja przygotowałam wam kilka swoich 🙂

  1. Mnóstwo zakrętów na drogach tzw. serpentyn – wcale z tym „mnóstwo” nie żartuje. W którymś momencie doszło nawet do tego, że byliśmy zaskoczeni, kiedy droga prosta ciągnęła się przez całe 4 minuty.
  2. Duże różnice wysokości – wyspa Lesbos jak już wiecie z poprzedniego posta jest raczej górzysta. Różnice wysokości i skoki ciśnienia były bardzo odczuwalne. Przez godzinę jazdy samochodem można się było poczuć jakby się miało chorobę lokomocyjną co było dla mnie totalną nowością. Dla mojego organizmu również.
  3. Budynki usytuowane na skałach – Dwa z klasztorów, które znajdowały się na wyspie (opisane w poprzednich postach) znajdowały się na ogromnych skałach. Byliśmy zaskoczeni jak to jest możliwe, że to się jeszcze nie posypało.
  4. Bardzo mało ludzi – większość miejscowości na wyspie Lesbos to wsie. Jak we wszystkich wsiach ludzi jest tam dużo mniej niż w miastach to normalne, ale będąc na Lesbos sporadycznie zdarzyło nam się spotkać jakąś młodzież czy dziecko.
  5. Wąskie drogi – mięliśmy jedną taką przygodę w Anaxos. GPS poprowadził nas na sam dół miejscowości. Zaraz po zjechaniu stwierdziliśmy, że to chyba nie jest dobry pomysł, ale nie było już odwrotu. Musicie wiedzieć, że ta miejscowość była położona w takim dole, że samochód niedbały rady się cofnąć pod takie góry. Było ciasno, i stromo. I nie ufajcie zawsze GPS-om one też kłamią 😀
  6. Bardzo mało samochodów – pewnie wiążę się to z tym, że mieszka tam dużo mniej osób niż np. u nas. Czasami podczas 2 godzinnej podróży spotkaliśmy może z 6 samochodów.
  7. Wszyscy mają skutery – tak. Prawdopodobnie zdecydowana
    większość posiada swoje skutery czy motory. Uliczki są tam wąskie, więc bardziej opłaca się mieć skuter niż samochód, bo skuterem wszędzie wjedziesz.
  8. Mała ilość owadów – Może to też przez to, że na Lesbos byliśmy dopiero we wrześniu. Nie wiemy, więc jak to wygląda w typowo wakacyjny okres. Kiedy my byliśmy w Grecji to faktycznie tych owadów było bardzo mało. Jest jeszcze możliwe, że to zasługa kotów 🙂
  9. Mnóstwo kotów – w samym ośrodku tych kotów było z 10. Gdziekolwiek spojrzałeś na ulicy był kot. Biegały, wylegiwały się, bawiły, prosiły o jedzenie. W każdej restauracji były koty nawet ze sklepowych pocztówek spoglądały na nas kocie oczy. Koty były dosłownie wszędzie.
  10. Bardzo mało psów – tak jak w miejscowości Petra było mnóstwo kotów tak psów widzieliśmy tam może z 5. Nie mam pojęcia, czemu tak jest.
  11. Czysta przejrzysta woda w morzu – aż wam wstawie zdjęcie. Woda była piękna, przejrzysta, taka, że aż się chciało do niej wejść. Jedyny minus była bardzo słona.
  12. Grecka kawa – jedna z najlepszych, jaką piłam. Jadąc do Grecji naprawdę warto posmakować ich kawy. My w jednej z mniejszych miejscowości za kubek kawy i osobno szklankę wody zapłaciliśmy po 2,5 euro czyli tyle co nic. 
  13. Słona woda w kranie – to był wielki minus. Woda była słonawa i mdła. Jeżeli ktoś, odważył się zrobić z niej herbatę to była ona nie do wypicia.
  14. Toalety – a raczej to, że w każdej z nich była wywieszona kartka z informacją żeby nie spuszczać w niej papieru toaletowego. Papier należało wyrzucać do kosza. Było to dla nas dziwne. Zdjęcie wklejam na dole. 
  15. Małe lotnisko – naprawdę bardzo małe. Miejsc siedzących było na nim tyle, co nic. Pamiętam, że zdecydowana większość pasażerów stała czekając na samolot. Z racji tego, że lotnisko było naprawdę malutkie pas startowy również, nie był długi. Samolot lądując musiał robić dziwne akrobacje żeby trafić na pas.
  16. Oznakowania dla pieszych – były tak zabawne, że wystarczy, że wstawię wam po prostu zdjęcie 🙂 

 

Pierogarnia Babci Marysi – czyli najlepsze pierogi na świecie

Za górami za lasami, między Rzeniszowem a Koziegłowami znajduje się jeden z najlepszych zajazdów z pierogami, o jakim nawet nie śnicie.

Pewnie nic wam to nie mówi, więc uproszczę 🙂 Za Częstochową a jeszcze przed Katowicami dokładnie w miejscowości Koziegłówki na ulicy Lipowej (jadąc do Katowic obiekt znajduje się po lewej stronie) stoi piękny rzucający się w oczy (bo przecież jest napisane pierogi, do tego domowe) zajazd. Z jakże piękną nazwą, która od razu skojarzy Ci się z domem „Pierogarnia Babci Marysi”.

Pierwszy raz trafiliśmy do niej, kiedy zmęczeni po locie z Włoch wracaliśmy z lotniska w Katowicach do domu. Oczywiście moje czujne oczy wypatrzyły ową pierogarnie już, kiedy jechaliśmy parę dni wcześniej do Katowic. Co Monika zobaczyła to i zapamiętała, więc w drodze powrotnej nie trzeba było długo się zastanawiać gdzie zatrzymamy się na jedzenie.

Pierwsze wrażenie

Nie uwierzycie, ale bardzo dobre 🙂 Pierogarnia z zewnątrz prezentuje się naprawdę ładnie. Budynek jest w kolorze szarym z uroczym tarasem.  Dzięki temu, że znajduję się tam właśnie ten spory taras, w ciepłe dni posiłki można jeść na zewnątrz, co jest też dużym plusem.

W środku jest typowo powiedziałabym po Śląsku. Znajdują się tam zarówno małe jak i wielkie drewniane stoły idealne żeby pomieścić dużo więcej osób. Większość rzeczy znajdujących się w środku jest drewnianych, co daje niezły kontrast dla np. stolików na zewnątrz. Tamte są białe i w ogóle nie kojarzą mi się ze Śląskiem 🙂

Patrząc na zdjęcia wymieniłabym tam tylko ceraty, które zupełnie do wnętrza nie pasują wręcz je psują. Ale każdy lubi, co innego 🙂

Przejdźmy do jedzenia!

W Pierogarni Babci Marysi jak to w pierogarni podają nie, co innego jak pierogi. Pyszne domowe pierogi do wyboru w czterech różnych wariantach, bo na słodko, wytrawnie, tradycyjnie i premium. Ceny jak to wszędzie, ale warto, bo porcje są naprawdę duże. Zdjęcie menu wstawię pod spodem, więc będziecie mogli je sobie dokładnie zobaczyć. Pierogi daje sobie głowę uciąć lepione są na miejscu, żadne tam kupne. Za pierwszym razem, gdy tam trafiliśmy jadłam tradycyjne pierogi ze szpinakiem. Były bardzo dobre, co nie powiem trochę mnie zaskoczyło. Na ogół chyba nie mam dobrych opinii o przydrożnych zajazdach. Mój chłopak zamówił ruskie i również chwalił. Pomyślałam wtedy aaa dobra no to są dwa wyjścia, albo naprawdę robią dobre pierogi albo trafiliśmy na dobry dzień. Ale nie. Byłam tam 3 albo 4 razy mój chłopak z 6 i za każdym razem pierogi były jeszcze lepsze. Pyszne, świeże z dobrym jakościowo ciastem. Za każdym razem było bardzo dużo farszu w środku, czyli nie żałowali. Zresztą porcje były również naprawdę spore, więc czego więcej by chcieć?  Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że wtedy tego pierwszego razu to nie był łut szczęścia, że pierogi wyszły dobre. One naprawdę są genialne.

Panie z obsługi również są bardzo miłe, co się zawsze ceni. Bo prawda jest niestety taka, że zła obsługa wcale nie zachęci klientów do powrotu a wręcz odwrotnie. Klient zamiast wrócić to będzie takie miejsce omijał szerokim łukiem. Tak na sam koniec standardowo małe podsumowanie.

Zajazd z zewnątrz – prezentuje się uroczo

Jedzenie – pyszne

Ceny – powiedziałabym średnie, wahające się od 15-28 zł

Obsługa – bardzo dobra

Moi drodzy, odważę się powiedzieć jadłam tam jedne z lepszych pierogów w moim życiu. Jeśli więc będziecie gdzieś w tych okolicach, to zachęcam do zboczenia z trasy i zjedzenia prawdopodobnie najlepszych (napisała tylko prawdopodobnie,bo kto wie może jedliście lepsze) pierogów w waszym życiu.

Moje wielkie Greckie wakacje

W połowie września tego roku, wybraliśmy się na długo wyczekiwany i upragniony urlop  🙂

Już od początku wakacji wiedzieliśmy, że tym razem chcemy skorzystać z opcji last minut.

Długo czekaliśmy na najlepszą z możliwych wycieczek aż w końcu znaleźliśmy. Urlop mięliśmy zaplanowany od 13-stego a oferta, jaką znaleźliśmy była na 15 września. Lecieliśmy z biurem podróży Itaka. Słyszeliśmy o nim wcześniej różne opinie niekoniecznie dobre ale kto nie ryzykuje ten nie ma 🙂

Na cale szczęście wszystko poszło zgodnie z planem.

Musicie zaglądać dosyć często w te oferty, bo ta sama rano o godzinie 8 była za 1500 zł a my dorwaliśmy ją po południu za 1250 zł.

I tak właśnie 15 września wyruszyliśmy na lotnisko do Katowic a już stamtąd prosto do Grecji na wyspę Lesbos.

Przygotujcie, więc sobie ciepłą herbatę (albo wino) zasiądźcie wygodnie w fotelu, bo mam wam sporo do opowiedzenia 🙂

Lotnisko na wyspie Lesbos jest naprawdę małe. Powinnam dodać jeszcze ze trzy razy słowo bardzo. Dosadnie przekonałam się o tym, kiedy wracaliśmy z powrotem do Polski.

Transfer z lotniska do hotelu trwał około 1,5 godziny i to naprawdę nie było aż tak długo bo z ofert jakie jeszcze braliśmy pod uwagę transfer wynosił nawet do 4 godzin.

A to, to już lekka przesada 🙂

O godzinie 17 czasu lokalnego wyruszyliśmy autokarem do miejsca docelowego, czyli naszego hotelu. Już wtedy spoglądając przez okno wyspa zaczęła się nam coraz bardziej podobać. Nasz hotel Thofilos mieścił się w uroczym miasteczku Petra. Mięliśmy w nim również opcję śniadań i obiadokolacji co naprawdę chyba jest takim minimum jeśli wyjeżdżasz z jakimś biurem bo bez zapewnionego jedzenia można stracić dużo więcej pieniędzy 🙂 a powinnam dodać że w hotelu jedzenie było naprawdę rewelacyjne.

Na dole wstawię wam parę zdjęć Theofilosa 🙂

Jak już wiecie, że wakacje spędziliśmy na wyspie to opowiem wam trochę o niej samej a później o miasteczku w którym mięliśmy okazję mieszkać a o którym już wyżej wspomniałam 🙂 Wstawię tu również mapkę z zaznaczonymi miejscami które planowaliśmy zwiedzić w czasie wakacji 🙂

Wyspa Lesbos znajduje się w północno-wschodniej części Morze Egejskiego u wybrzeża Turcji. Mało, kto wie, że znajduje się na niej tylko jedno miasto Mitylena które nazywane jest również stolicą wyspy i liczy około 45 tys mieszkańców, cała wyspa liczy ich około 90 tysięcy. Również mało, kto wie, że jest to trzecia, co do wielkości wyspa w Grecji i ma dwa oblicza. Na wschodzie roi się od zieleni i kamienistych plaż, na zachodzie zaś mamy widoki księżycowe gdzie zieleń występuje rzadko. Ciekawostką jest również, że turystyka na Lesbos to jedynie 5 % dochodu, co oznacza że można tam uciec od zgiełku codzienności nie narażając się na spotkanie z tłumem turystów.

Przejdźmy teraz do miejsca gdzie mieszkaliśmy na wyspie.

Petra

Jedno z najładniejszych miasteczek na całej wyspie. O ile nie najładniejsze. Położone tuż przy morzu, mięliśmy dosłownie 6 minut pieszo do „centrum” miasteczka i w tym samym miejscu znajdowało się też molo. Doskonałe zresztą do oglądania wschodów i zachodów słońca, na które namiętnie się spóźnialiśmy 🙂 Zaraz przy nabrzeżu znajdowało się mnóstwo knajpek i restauracji z pięknymi widokami na morze.

Zdjęcia będziecie mięli pod spodem.

Wzdłuż Petry ciągnęła się kamienista plaża, do której mięliśmy jakieś 10 minut piechotą. Już w miasteczku 4 minuty od naszego hotelu znajdował się pierwszy obiekt, który chcieliśmy zobaczyć. Był to Glykfylousa Panagia – Kościół pod wezwaniem Matki Bożej.

Glykfylousa Panagia – Kościół pod wezwaniem Matki Bożej

Glykfylousa Panagia to budowla, która znajduje się na szczycie kamiennego bloku, i aby móc dostać się do wnętrza kościoła trzeba pokonać 114 schodków wyrzeźbionych w kamieniu. Góra jest olbrzymia i widać ją naprawdę ze sporych odległości też, dlatego że jest ona doskonale podświetlona. Ciekawostką jest to, że kościół jest otwarty dokładnie od wschodu słońca (była to około 7.30) do zachodu.

Plaże na Lesbos są niestety w większości kamieniste. Za to woda jest naprawdę bardzo czysta i przejrzysta. Widać w niej dosłownie wszystko, więc jeśli już będziecie się wybierać to koniecznie kupcie sobie buty do wody, bo było dla nas jak zbawienie 🙂 Jedyny minus to to, że woda jest tam strasznie słona.

Tego samego dnia udaliśmy się do pobliskiej wypożyczalni i wypożyczyliśmy na jeden dzień skuter. Nigdy wcześniej na skuterze nie jeździłam więc byłam strasznie podekscytowana i mega szczęśliwa 😀

Koszt wypożyczenia skutera to około 25 euro za dzień. My mięliśmy z tych większych, mniejszy kosztował około 15 euro. Skuterem pojechaliśmy zwiedzać wschodnią część wyspy tak żeby nie było za daleko od Petry. W razie gdyby coś miało się stać 🙂

Pierwszym miejscem, do jakiego zawitaliśmy było Molivos.

Molyvos

Uważana za jedną z najbardziej malowniczych miejscowości na wyspie, z czym muszę się zgodzić, położona jest na wzgórzu, nad którym góruje zamek. Znajduje się tam również niewielki port rybacki a zaraz przy nim urocze małe restauracje. Zamek jest naprawdę dobrze utrzymany a widoki z niego są fenomenalne. On również jest podświetlony, bo byliśmy w stanie go dostrzec z Petry. Wstęp do środka kosztuje tylko 2 euro 🙂

Skuterem chcieliśmy zahaczyć jeszcze o jedną miejscowość. Co niestety się nie udało. Wycieczka do Efthalou tego dnia się nie powiodła, ale nie odpuściliśmy jej i i tak w końcu się tam dostaliśmy tylko trochę później.

Kolejnym miejscem, do jakiego zawitaliśmy, ale to już samochodem była stolica i jedyne miasto na wyspie Lesbos, Mitylena. Koszt wypożyczenia samochodu to około 35 euro za dzień.

Mitylena

Jest to najludniejsze miasto na wyspie. W tej chwili mieszka tam około 45 tys. mieszkańców. Położone na wschodnim brzegu wyspy Lesbos. To chyba wszystko, co znalazłam w Internecie z informacji o Mitylenie. Czyli naprawdę niewiele. W mieście znajduję się ogromny port a zaraz przy nim mnóstwo kawiarenek i restauracji. Tuż przy morzu znajduje się też ogromny zamek, który w tym czasie był restaurowany, w mieście znajduje się szkoła imienia znanego malarza Teofilosa, kościół z przepiękną kopułą, do którego niestety nie mogliśmy wejść, oraz posąg, który przedstawiał wielką kulę i otaczającą ją trzech mężczyzn, co miało symbolizować rasę ludzką. Wszystkie zdjęcia z Mityleny zamieszczam wam pod spodem 🙂

Odwiedziliśmy również wioskę Karinia gdzie mieszkał malarz Teofilos. Jego dom znajdował się w drzewie, przy którym teraz znajduje się kawiarenka. Dalej pojechaliśmy do Agiassos, gdzie mięliśmy niemały incydent z samochodem i chyba na zawsze Agiassos będzie nam się kojarzył tylko z tym 🙂 Była to urocza wieś z bardzo wąskimi uliczkami gdzie miejscowi chyba rzadko oglądali jakichkolwiek turystów 😀 Zobaczyliśmy tam dwa kościoły w tym Kościół Cudów Marii. Nad Agiassos unosi się ogromna góra siedziba mitologicznych Bogów nazwana Olimp i większość ludzi myśli, że jest ona największą na całej wyspie Lesbos, co nie jest prawdą, bo ostatnio zrobiono pomiary i ten zaszczyt powinien spotkać inną górę.

Dalej opowiem wam trochę o słynnym skamieniałym lesie. Skąd się w ogóle wziął?

Około 15 milionów lat temu Lesbos porośnięta była tropikalnymi i subtropikalnymi lasami, co było cechą charakterystyczną dla Grecji. Te lasy tropikalne w czasach aktywności wulkanicznej zostały objęte prze lawę i popioły wulkaniczne. Płynąca tu przez miliony lat woda skrystalizowała się w pniach drzew. Kamienne pnie zachowane się do dziś, w północno zachodniej części wyspy, głównie składają się z kwarcu i opalu. Skamieniały las znajduję się na liście Unesco. Znaleźć go możecie w miasteczku Sigrio. Koszt wstępu 5 euro.

W Sigrio znajduje się również mały zamek. Nie udało nam się wejść do środka, ponieważ zamek był zamknięty a przed nim wisiała tablica, że jest zbyt niebezpieczny żeby go zwiedzać. W wiosce jak zresztą we wszystkich pozostałych jest port rybacki a w, wodzie można dostrzec nawet jeżowce 🙂

Kolejnym punktem tego dnia był klasztor Moni Ipsilou.

Klasztor Moni Ipsilou

Zbudowany na wysokości 1101m n.p.m. przy wygasłym wulkanie. Ze wzgórza rozciągały się widoki, które wynagradzały naprawdę wszystko.

Już pod koniec wylądowaliśmy w Skali Eressou. Słynnym miejscu gdzie urodziła się Safona. Plaża w Skali jest spora a woda w morzu chyba najczystsza, jaką dotąd spotkaliśmy.

Co jeszcze warto zobaczyć będąc na Lesbos?

Klasztor Michała Archanioła w Mandamados.

Klasztor jest celem licznych pielgrzymek przybywających na Mandamados. W środku klasztoru znajduje się „czarna” ikona. Istnieje zwyczaj wypowiadania życzeń i przyciskania monety archaniołowi do czoła. Jeśli moneta się przykleja to znak, że życzenie zostanie spełnione.

W klasztorze nie można było robić zdjęć, więc niestety nie pokażę wam jak wyglądał w środku.

Co jeszcze musicie koniecznie odwiedzić?

Museum of Industrial Olive-Oil Production of Lesvos

Jedno z najlepszych muzeów na wyspie Znajdowało się w maleńkiej wiosce Agia Paraskevi. Doskonale przygotowane na zwiedzanie. Można zobaczyć tam maszyny używane do produkcji oliwy, jak i projekcje poszczególnych etapów wyrobu oliwy. Jak wiadomo Lesbos słynie z wyrobu oliwy, ponieważ drzew oliwnych jest tam około 11 milionów. Koszt wstępu do muzeum 2 euro.

Podsumowanie

Na wyspie Lesbos byliśmy 8 dni. Myślę, że bardzo dużo udało nam się zobaczyć, co tak naprawdę nie było wcale proste. Dlaczego? Ponieważ wyspa kompletnie nie jest przygotowana na turystów. Żadne z nas nie spodziewało się, że tak ciężko będzie nam cokolwiek z naszych wyznaczonych punktów znaleźć. Turystów na Lesbos jest mało i jest to jeden z wielkich plusów. Można nawet rzec, że Lesbos jest pod względem turystycznym jeszcze dziewicza. Ci, którzy nie lubią tłumów na wakacjach zakochają się w tej wyspie. Czy na wyspie spotkaliśmy uchodźców? Nie widzieliśmy ani jednego. Bardzo wiele osób boi się lecieć na Lesbos właśnie z tego względu. Ja byłam jedną z tych osób. Okazało się, że nie taki diabeł straszny jak go malują 🙂 Jeśli tylko z tego względu nie polecieliście jeszcze na Lesbos to właśnie teraz mówię wam że nie macie się czego bać 🙂 Lećcie i bawcie się dobrze tak jak i ja się bawiłam 🙂

Kawiarenka Irenka

O kawiarence dowiedziałam się zupełnie przypadkowo. Drukarnia, którą znam drukowała dla nich ulotki i menu. Gdy już menu wpadło w moje ręce nie byłam szczególnie zainteresowana, bo nie znalazłam niczego niezwykłego, co by mogło się w nim znajdować. A jednak. Jednak coś musiało mieć w sobie, bo już dwa dni później wsiedliśmy w samochód i wyruszyliśmy na poszukiwania. Nie było to trudne bo przecież gpsy i te sprawy 🙂

Kawiarenka Irenka mieści się w Ciechocinku na ulicy Kościuszki 16. Znajdźcie kościół, kawiarenka znajduję się dosłownie naprzeciwko.

Wyczytałam również na stronie, że została oficjalnie otwarta 25-go sierpnia. Czyli byliśmy pewnie jednymi z pierwszych gości  🙂

Teraz do rzeczy 🙂 pokrótce opisze wam wnętrze i najważniejsze, czyli jedzenie, które się tam serwuje 🙂

Kawiarnia Irenka mieści się w uroczym pałacyku w nowszym stylu. Budynek z zewnątrz nie straszy a wręcz zachęca do przyjrzenia mu się bliżej. Co widzimy po wejściu do środka?

Kawiarnie urządzoną w naprawdę pięknym stylu. Niby nowocześnie, ale ciepło. Białe drewniane stoliki połączone z wygodnymi fotelami, pełno świeczek wkoło i mogłoby się wydawać, że jest ich aż nadmiar, ale nie. Wszystko urządzone ze smakiem. Miejsce naprawdę jasne i przestronne również na jakieś większe przyjęcia. Bar gdzie składa się zamówienia również zrobiony w uroczym stylu. Nawet żyrandole pasowały do całości. Kawiarenkowe wnętrze zachwyciło mnie od pierwszego zobaczenia 🙂

 

Teraz przechodzimy do najważniejszego punktu, czyli Jedzenia.

Chyba nie zdążyłam wam wspomnieć o tym, że menu również bardzo mi się spodobało. Zrobione w ładnym stylu, myślę, że bardzo pasuje do kawiarni. Zdjęcia będziecie mięli na dole 🙂

A więc jedzenie 🙂 Kawiarnia nie wydaje się jakimś drogim miejscem, najdroższy deser kosztuje 13 zł, ale większość ciast mieści się w granicach 5-8 zł. Kawy również nie mają zabójczych cen, co w sumie wychodzi na plus zwłaszcza, że są naprawdę dobre 🙂  my zamówiliśmy tarty z borówkami i tu już był pierwszy mały minus. Początkowe zamówienie miało wyglądać tak: sernik i cappuccino oraz tarta z borówkami i latte z syropem. Już wtedy pojawił się mały problem. Nie było sernika i nie było syropu do latte. To nic poważnego po prostu zamówiliśmy coś innego, ale jeśli mam szczerze oceniać to właśnie za to jest pierwszy minus. Jeśli coś jest podane w karcie powinno być „na stanie”. Nie wiem jakie od początku było założenie bo byliśmy pierwszy raz i może to był wypadek losowy że nie było czegoś z menu ale jeśli ktoś ustalił sobie że nie wszystko będzie robione tego dnia to powinien taki dopisek znaleźć się w menu.

Przechodząc do tart. Okazały się naprawdę w porządku, krem był z tych twarogowych odrobinę zmrożony a borówki naprawdę świeże. Kawa zarówno cappuccino jak i latte niestety bez syropu były przepyszne. I ktoś powie, że przecież jak można zepsuć cappuccino czy latte, ale uwierzcie MOŻNA. Mam jeszcze jeden minus dotyczący tego miejsca. I to chyba będzie ostatni 🙂 Zazwyczaj spotykamy się z tym, że za zamówienie płaci się albo od razu przy kasie, albo po skończonym posiłku. Pani przy kasie powiedziała, że płatność będzie później, po czym kelner przyniósł nasze zamówienie i wrócił od razu z rachunkiem, co było raczej średnie, zważywszy na to, że zazwyczaj goście sami o niego proszą. Zauważyłam, że Panie, które siedziały przy sąsiednim stoliku zapłaciły same po skończonym posiłku. Załoga powinna obrać, więc jeden kierunek, kiedy dochodzi do tej płatności.

Nie mówię tu o tym wszystkim żeby komuś dopiec czy żeby sprawić przykrość. Wyrażenie opinii ma na celu pomoc w późniejszych etapach rozwoju działalności i poprawieniu niedociągnięć, jeśli takowe są.

Tak czy inaczej, kawiarenkę jak najbardziej polecam. Na pewno tam jeszcze wrócę skosztować innych pozycji z menu i zapewne nie pożałuję. Kawiarnia jest jeszcze świeża i myślę, że z czasem będzie tylko coraz lepiej i tego jej życzę, bo szkoda by było żeby tak urocze miejsce pozostało zapomniane.

Podsumowanie:

Wnętrze – jak najbardziej na plus

Jedzenie – smaczne

Kawa – pyszna

🙂

Bella Skyway Festival hit czy kit?

Pierwszy raz z Festiwalem Bella Skyway pamiętam z 2016 roku. Z tego, co się zorientowałam festiwal powtarza się, co roku w sierpniu od 2009 roku. Przyrzekam, że nie wiem jak to się stało, że pamiętam go tylko dwa lata wstecz 🙂

Nawet nie mam, nigdzie zdjęć z 2016 roku a z poprzedniego to, co znajdę wrzucę wam na dole.

Jaki jest motyw przewodni festiwalu? Oczywiście światło. Wykorzystuje się obiekty architektoniczne w Toruniu, jako elementy instalacji świetlnych. Wiodącą tematyką jest niebo i astronomia.

W 2016 roku jedna instalacja bardzo zapadła mi w pamięć. Była to projekcja „Anooki” na budynku Collegium  Maximum UMK. Nie mam zdjęcia nad czym ubolewam bo według  mnie był to jeden z lepszych pokazów.  Pamiętam też instalacje Home, która znajdowała się w Parku przy alei Jana Pawła II, która przedstawiała projekt, prostego domu trochę przypominający rysunek dziecka. To by było na tyle.

W 2017 roku w sierpniu również wybrałam się na Skyway. Tym razem byłam na nim 3 razy i zapamiętałam znacznie więcej niż w roku poprzednim.

Jedną z kluczowych instalacji była „Renaissance Palace” usytuowana na głównej ulicy w Toruniu i ciągnąca się przez jej całą długość. Naprawdę robiła wrażenie i była chyba jedną z główniejszych instalacji znajdujących się wtedy w centrum Torunia.

W parku przy placu Rapackiego znajdowała się instalacja Spectral.  Składała się z kolorowych świateł ciągnących się przez sporą część parku. Trzeba było ostrożnie chodzić, bo przez drzewa były przewieszone linki, w które łatwo było wejść.

Jedną z piękniejszych projekcji była ta zaprezentowana w kościele przy ulicy Św. Ducha gdzie naprawdę dało się odczuć atmosferę miejsca.

Przechodząc dalej w tym roku również znalazłam się na festiwalu i o tym chciałabym dzisiaj opowiedzieć 🙂

Na ulicy Szerokiej, czyli głównej ulicy na starym mieście nie znajdowała się w tym roku żadna instalacja, a szkoda. Bo myślę, że w tamtym roku instalacja ciągnąca się przez całą główną ulice robiła wrażenie.

Tym razem na Collegium Maximum przy Placu Rapackiego mięliśmy równie ciekawą projekcje, co w latach poprzednich tylko teraz połączoną z orkiestrą na żywo. Obok Collegium wystawiona była sporych rozmiarów scena gdzie orkiestra grała muzykę na żywo. Razem dawało to naprawdę fajny efekt. Więc i tym razem projekcja na Collegium nie zawiodła.

 

Idąc dalej na Bulwarze Filadelfijskim znajdowała się instalacja białych oświeconych krów składających się z butelek po mleku. Wystawa promuje tu również recykling, ponieważ to właśnie zużyte butelki po mleku zostały użyte do ukształtowania naturalnych wielkości krów.

Jedną z ciekawszych instalacji była ta przedstawiona na zamku krzyżackim. Porozpalane pochodnie, które płonęły przy starych czerwonych murach dawały genialny obraz całości. Miało to oferować żywe doznania dla widza. I myślę, że swój efekt osiągnęło, bo była to według mnie najciekawsza instalacja w tym roku.

 

 

Oczywiście nie mogło zabraknąć również wizualizacji na Urzędzie Marszałkowskim. I tu swoje umiejętności mogli zaprezentować toruńscy DJ którzy przygotowali projekt Afterhours. Przedstawili spektakl utrzymany w szeroko pojętnej muzyce elektronicznej, co myślę, że wypadło również dobrze, chociaż fanką takowej muzyki nie jestem.

Nie mogło zabraknąć również bajek, jednej przedstawionej na Teatrze Horzycy a drugiej na Muzeum Toruńskiego Piernika.

Motywem tej na Muzeum i na Teatrze była astronomia, bo na Teatrze bajka mówiła o Mikołaju Koperniku naszym słynnym astronomie, o którym pisałam w poprzedniej notce o Toruniu, a druga bajka przedstawiała planety w formie pierników. Myślę, że obie te projekcje naprawdę dobrze wypadły.

Zorientowałam się mniej więcej po ile wizualizacji, projekcji i instalacji, co roku było przygotowanych na Bella Skyway. Najwięcej było w roku 2016, bo naliczyłam aż 21 instalacji. W poprzednich latach również nie było ich tak wcale mało, bo z roku na rok instalacji i projekcji przybywało.  Jak to się ma z ludźmi przyjeżdżającymi na Skyway? Otóż naprawdę dobrze. Festiwal musiał mieć ładny rozgłos, ponieważ z roku na rok frekwencja była coraz lepsza. Zaczynając od roku 2009 ilość ludzi, która przybyła na festiwal światła wynosiła mniej więcej 100 tysięcy, a już w roku poprzednim frekwencja urosła ponad 3 krotnie bo wynosiła 380 tysięcy.

Podsumowując, festiwal światła robi naprawdę dobrą robotę dla miasta, jeśli chodzi o np. turystów. Bella Skyway trwa 6 dni. Jest zupełnie darmowy. W roku poprzednim trafił się pokaz, który kosztował około 10 zł. Ale to jedyny taki, bo wszystkie inne instalacje były darmowe. Dla mieszkańców Torunia to również naprawdę świetna atrakcja, ale chyba nie tak jak dla turystów.  Ci, którzy tu mieszkają w większości, co roku wybierają się na festiwal światła, bo dlaczego nie skorzystać skoro mamy go pod nosem. Może dlatego jesteśmy, co roku bardziej wybredni i narzekamy, że w tamtym roku to było to i to i było dużo lepiej. Nie potrafimy się już  tak cieszyć z tego, co jest teraz. Dla osób przyjezdnych, którzy specjalnie przyjeżdżają na Skyway to świetna atrakcja. Większość pewnie jest po raz pierwszy czy drugi na przestrzeni lat, więc nie mają porównania z latami poprzednimi, co za tym idzie nie marudzą, że coś jest gorsze. Ludzie, którzy są za to odpowiedzialni naprawdę wkładają w to ogrom pracy i już wiedząc o tym nie powinniśmy czegoś spisywać na straty,a wręcz przeciwnie powinniśmy to docenić. Nie sądzę też żeby miasto jakoś szczególnie dobrze wypadało kosztowo na tym, że festiwal jest za darmo, bo przecież do stworzenia go potrzebna jest naprawdę ogromna ilość prądu, który zasili te instalacje.

Uważam, że Bella Skyway to naprawdę fajna sprawa. Dla nas jak i dla osób, którzy specjalnie na festiwal przyjeżdżają, bo może jakiś przyjezdny będzie w Toruniu pierwszy raz i zakocha się w tym mieście tak jak ty?

Przestańmy, więc marudzić, tylko cieszmy się, że Bella Skyway jest w naszym mieście i nie musimy pokonywać kilometrów żeby go zobaczyć . Zacznijmy doceniać, to co mamy  🙂

Paryż – najromantyczniejsze miasto na świecie?

W Paryżu byłam rok temu, na początku czerwca z koleżanką. Wyjazd był raczej z tych niespodziewanych. Któregoś grudniowego dnia rozmawiałyśmy przez telefon, że super byłoby się gdzieś razem wybrać. Pytanie tylko gdzie. Ja zawsze chciałam zobaczyć Paryż. W niedługim czasie moje marzenie stało się rzeczywistością 🙂

Moja koleżanka okazała się być świetnym organizatorem, bo pokój i bilety we wszystkie miejsca jakie chciałyśmy zwiedzić miałyśmy wykupione przed wylotem 🙂 Ja nie musiałam się stresować a ona czuła się jak ryba w wodzie, bo lubi planować 🙂

Mam mnóstwo zdjęć jakie chciałaby wam pokazać z tych wakacji więc zacznijmy 🙂

Z tego co pamiętam w pierwszym dniu wylądowałyśmy pod słynnym kabaretem Moulin Rouge, nie wchodziłyśmy do środka, bo tu biletów nie miałyśmy wykupionych, ale warto było zobaczyć chociaż z zewnątrz 🙂 Teraz krótko o czym mówię 🙂

Moulin Rouge

Kabaret zajmuje budynek po dawnym młynie, któremu zawdzięcza swoją nazwę z francuskiego Moulin Rouge oznacza czerwony młyn. Na dachu znajduje się czerwony wiatrak, znak rozpoznawczy tego miejsca. Kabaret od czasu powstania prezentuje przedstawienia taneczne a na przestrzeni lat Moulin Rouge stało się słynne z wykonywanego tu kankana.

Kolejnym miejscem jakie widzieliśmy tego dnia była Bazylika.

Bazylika Sacré-Cœur

Przepiękna z zewnątrz jak i w środku położona na wzgórzu tak jak i reszta dzielnicy dominuje wyższością co bardzo ją wyróżnia.

Bazylika Najświętszego Serca Pana Jezusa na Montmartre, poświęcona Najświętszemu Sercu Pana Jezusa, objawieniu miłości Boga dla każdego człowieka, gdzie już od 125 lat, zarówno w dzień jak i w nocy trwa nieustanna adoracja eucharystyczna jest wyjątkowym miejscem na świecie.

Co widziałyśmy zaraz po niej? Karuzele

Może zabrzmi to śmiesznie, ale karuzele w Paryżu są naprawdę przepiękne. Wyglądają jak wielkie pozytywki. Zresztą zaraz sami zobaczycie. Chyba do dziś żałuje, że się nie przejechałam 🙂

Gdzie nas jeszcze nogi poniosły? Oczywiście do katedry Notre-Dame.

Katedra Notre-Dame

Jedna z najbardziej znanych katedr na całym świecie, zbudowana w gotyckim stylu.

Z czym się kojarzy? Oczywiście z powieścią Dzwonnik Notre-Dame. Niemożliwe, żeby ktoś nie znał 🙂

Budowa świątyni rozpoczęła się w XII w i trwała blisko 200 lat. Jeszcze nie skończono jej budować a już była znana, ponieważ to stąd wyruszały wielkie wyprawy krzyżowe a kilkaset lat później Napoleon Bonaparte koronował się na cesarza francuzów.

 

Teraz pokażę wam jedno z najsłynniejszych miejsc w Paryżu, wybrałyśmy się tam następnego dnia i to właśnie z tego miejsca pierwszy raz zobaczyłam tak wyczekiwaną Wieżę Eiffla.

Łuk Triumfalny

Mierzy dokładnie 49 metrów wysokości, ma upamiętniać wielkie zwycięstwa armii napoleońskiej. To właśnie Napoleon zlecił budowę Łuku Triumfalnego. Jest to jeden z najwyższych łuków na świecie, bogato zdobiony rzeźbami. Pod nim umieszczono grób nieznanego żołnierza, który ma upamiętniać ofiary I wojny światowej.

Ciekawostką jest to że właśnie pod Łukiem kończy się największy wyścig kolarski Tour-de-France.

Na górze stałam chyba z pół godziny i nie mogłam uwierzyć w to co się dzieje na dole. Jeśli się uda to wstawie wam filmik tego co obserwowałam. Mnóstwo trąbiących na siebie samochodów, zero jakich kolwiek przepisów i straszny chaos otaczał na dole Łuk Triumfalny. I przyrzekam, że widziałam coś takiego pierwszy raz w życiu, a widok naprawdę zapamiętam na lata 😊

Bilety na taras widokowy możecie kupić tu

Ja pamiętam że kupowałyśmy je na miejscu, kolejki były małe a za wstęp zapłaciłyśmy coś koło 7 euro.

W końcu doszliśmy do długo wyczekiwanego obiektu, którym jest nie co innego jak Wieża Eiffla.

Wieża Eiffla

Jest najbardziej znanym obiektem w Paryżu. Myślę, że nie ma możliwości, żeby ktoś o niej nie słyszał, albo jej nie widział. Chociażby na zdjęciach w Internecie.

Wieża Eiffla miała upamiętnić 100 rocznicę Rewolucji Francuskiej. Mierzy 324 metry wysokości i waży ponad 10 tysięcy ton. Postawiona była jako tymczasowa budowla, ostatecznie została pozostawiona i do dzisiaj jest symbolem Paryża. Wieża ma 3 platformy z których możemy podziwiać widoki. Można się na nie dostać stalowymi schodami albo windą, bo na wieży mamy je dwie.

Ciekawostką jest to że pod wpływem zimna wieża kurczy się nawet do 18 cm a pod wpływem wiatru przechyla do 6 cm.

Na trzeciej platformie ukryty jest niewielki apartament, który służył niegdyś jako mieszkanie Gustawa Eiffela.

Pamiętam, że za bilety kupione dużo wcześniej zapłaciliśmy około 150 zł. Tu macie jedną ze stron, gdzie można kupić bilety.

Zaznaczam, że lepiej jest kupić je przed wylotem, ponieważ na miejscu są one dużo droższe i kolejki też nie zachęcają do stania w nich. Chyba że ktoś lubi 😊

Teraz dopiero zasypię was zdjęciami 🙂

 

W przedostatni dzień wybrałyśmy się do jednego z największych muzeów na świecie. Teraz opowiem wam trochę o Luwrze.

Luwr

Będąc w Paryżu chyba grzechem byłoby nie wybrać się do Luwru. Jedno z najsłynniejszych muzeów mieści w sobie ponad 350 tys. eksponatów. Dlatego nie należy żałować czasu na Luwr.

Początkowo pełnił funkcję twierdzy obronnej, później przekształcono go w rezydencję królewską która przez wieki stanowiła siedzibę ponad 20 władców Francji. Ostatecznie w 1793 otwarto tu muzeum.

Jakie arcydzieła należy koniecznie zobaczyć spędzając czas w Luwrze?

Mona Lisa Leonarda da Vinci jest chyba na pierwszym miejscu. Wenus z Milo i oczywiście galerię egipską.

Do Luwru najlepiej wybrać się rano. Kolejki są tam ogromne, ponieważ przyjeżdża tam mnóstwo wycieczek, ale nie zniechęcajcie się, bo naprawdę warto. Gdy Paryskie słońce przypieka nam skórę to w muzeum jest chyba całym rokiem włączona klimatyzacja. Dużo robi to że jest ono położone niżej więc może przez to w środku jest naprawdę przyjemnie. Pamiętam, że z początku jak zaczęłyśmy zwiedzać to widziałam może gdzieś 3 osoby na krzyż, było to strasznie dziwne w porównaniu z tymi kolejkami na zewnątrz. To już znaczyło, że Luwr jest naprawdę ogromny. Dopiero później zaczęłyśmy widywać coraz więcej osób. Spędziłyśmy tam do 5 godzin i naprawdę nie widziałyśmy z tego pewnie nawet 1/10. Nie mam pojęcia, ile dni potrzeba by było na zobaczenie wszystkiego co miał nam do zaoferowania.

Strona, gdzie można zakupić bilet

Teraz pokażę wam jak to wygląda z zewnątrz.

 

 

Przyszedł i czas na pokazanie paru eksponatów.

 

Jesteście ciekawi jak wygląda ta nowoczesna strona miasta? Tam również się wybrałyśmy więc pokażę wam kilka zdjęć 😊

 

Ostatnie miejsce jakie chciałabym wam pokazać a w jakim znalazłam się już na samym końcu moich wakacji to

Cmentarz Père-Lachaise

Najsławniejszy i największy cmentarz Paryski założony w 1804 roku. Obecnie na cmentarzu spoczywa ponad 300 tysięcy osób. Cmentarz Père-Lachaise to miejsce pochówku słynnych osób: między innymi Fryderyka Chopina czy Moliera.

Bardzo podobny cmentarz widziałam w Mediolanie i z mojej perspektywy był on bardziej zadbany niż ten Paryski. Co nie znaczy, że będąc w Paryżu nie warto się tam wybrać. Wstęp na cmentarz jest darmowy.

 

 

Jeszcze taka ciekawostka na koniec otóż przedstawiam wam monumentalny paryski kościół wzniesiony w 1706 roku przez Jules’a Hardouin-Mansarta na polecenie Króla Słońce, Ludwika XIV. Znajduje się w nim sarkofag z prochami Napoleona Bonaparte.

Podsumowanie

Paryż był jednym z moich marzeń i wcale mnie nie zawiódł. Na pewno będę chciała tam jeszcze wrócić. Czy jest najromantyczniejszym miastem na świecie? Myślę że sporo w tym prawdy, bo jest naprawdę piękny. Zetknęłam się z różnymi opiniami na temat ludzi tam mieszkających i to nie były zbyt pochlebne słowa, lecz nie mogę powiedzieć, że spotkało mnie coś przykrego z ich strony. Wręcz przeciwnie, każdy był bardzo miły i pomocny. Strzeżcie się ludzi próbujących wcisnąć wam na siłę jakąś plecionkę na rękę, bo gdy wam już ją wcisną to będą chcieli za to pieniędzy, a jeśli nie będziecie chcieli dać to trudno będzie się wam od nich uwolnić. Pod Wieżą Eiffla jest natomiast dużo osób które sprzedają tanio breloczki z Wieżą. Są to naprawdę groszowe sprawy. Ja nie pamiętam dokładnie, ile ich kupiłam, bo zostawiłam sobie tylko jeden a resztę rozdałam, ale chyba za 5 sztuk płaciłam około 2 euro.

Kupiłam również 3 kubki i za każdy wydaje mi się, że zapłaciłam około 5 euro. Zdjęcia wkleję wam poniżej.

Nie mogło się obyć również bez magnesu, bo zachłannie je kolekcjonuje 😊 On też kosztował około 3-4 euro.

Komunikacja w Paryżu jest chyba porównywalna cenowo z innymi miastami, ponieważ

Za bilet jednorazowy normalny zapłacimy 1,90 euro i jest ważny 1,5 godz. od skasowania.

Za karnet 10 biletów zapłacimy 14,50 euro.

Bilet całodzienny na cały Paryż kosztuje 7 euro

Oferowane są również bilety kilkudniowe i tak odpowiednio

Za 1 dzień zapłacimy 12 euro

Za 2 dni zapłacimy 19,50 euro

Za 3 dni zapłacimy 26,65 euro

Są również bilety 5 dniowe za które zapłacimy 38,35 euro.

 

Toruń – miasto piernika i Kopernika

Toruń, jedno z najładniejszych miast w Polsce z przepiękną starówką, i gotyckimi zabytkami.

 

 

To właśnie w Toruniu znajduje się największa – zaraz po Krakowie liczba autentycznych zabytków sztuki i architektury gotyckiej w Polsce. Bardzo często odwiedzany przez turystów jest także prężnym ośrodkiem akademickim. Urodził się tu sam Mikołaj Kopernik, którego pomnik dumnie prezentuje się na środku Starego Rynku.

Teraz pozwólcie, że was oprowadzę. Na początek dam wam małą zajawkę jak może być tu pięknie nawet w pochmurny dzień 🙂

Od czego zaczniemy naszą wycieczkę po Toruniu? Oczywiście od rynku staromiejskiego.

Rynek Staromiejski

Najbardziej reprezentacyjna część Torunia, przyciąga niezliczoną ilością zabytków, gotyckim stylem oraz niezliczoną ilością restauracji i małych kawiarenek.

To wszystko prawda, gdzie się nie obrócisz tam restauracja. Całość wkomponowana w piękne stare mury, i gdyby nie to że budynki są odrestaurowane a restauracje raczej nie pasują do XIII czy XIX wieku to przysięgam że moglibyśmy cofnąć się w czasie 🙂

 

Punktem centralnym Starego Rynku jest nie co innego jak Ratusz Staromiejski.

Ratusz Staromiejski

Gotycki budynek odbudowany po zniszczeniach w XVIII w. Główna budowla toruńskiego starego miasta teraz mieści się tam muzeum okręgowe w Toruniu

Na zdjęciu widoczny jest również pomnik Mikołaja Kopernika, który znajduję się tuż przy ratuszu na środku starego rynku, więc teraz parę słów o nim 🙂

Pomnik Mikołaja Kopernika

Nasz astronom, ekonomista, matematyk, duchowny i lekarz doczekał się swojego 2,6 metrowego  pomniku z brązu na środku Starego Rynku w 1853 roku. Największy i najbardziej znany torunianin. Stworzył teorię heliocentryczną, według której to ziemia kręci się wokół słońca a nie na odwrót jak ówcześnie sądzono.

 

Na przeciwko ratusza na rynku staromiejskim wyłania nam się Dwór Artusa o którym zaraz wam krótko opowiem.

Dwór Artusa

Mieszczący się na Rynku Staromiejskim był siedzibą Toruńskiej Orkiestry Symfonicznej. W 1891r wybudowany po raz 3. Za czasów królów to właśnie tu został podpisany II pokój toruński. Wcześniej był siedzibą teatru miejskiego a po II wojnie światowej dwór należał do uniwersytetu Mikołaja Kopernika.

 

Jak już pewnie zauważyliście wszystko, co wam jak dotąd pokazałam mieście się na starym rynku i to tu na razie zostaniemy.

Jak zaczęliśmy już o pomnikach to troszkę pociągnijmy temat 🙂 Teraz opowiem wam trochę o osiołku który przodem skierowany jest do pomniku Mikołaja Kopernika.

Pomnik osiołka

Figura osła stojąca u zbiegu ulic żeglarskiej i szerokiej na pamiątkę drewnianego pręgierza w kształcie osła miała być karą za cięższe i lżejsze przewinienia dla żołnierzy toruńskich. Osioł, bowiem miał wyostrzony grzbiet na którym sadzano żołnierza a do nóg przywiązywano mu ciężarki ołowiane które miały zwiększyć dolegliwość kary.

 

Następnie dalej pozostając w temacie posłuchajcie o pomniku Flisaka 🙂

Pomnik Flisaka

Drugi najbardziej znany pomnik w Toruniu, przedstawiający fontannę ze statuetką flisaka grającego na skrzypcach otoczonego przez żaby. Pomnik nawiązuje do historii młodego flisaka, który swą grą na skrzypach uwolnił miasto od plagi.

 

Przed wami ostatni pomnik, o którym dzisiaj wspomnę, jest to pomnik przestawiający psa filusia czekającego cierpliwie na swojego pana.

Piesek w pysku trzyma melonik swojego pana profesora Filutka oraz pilnuje jego parasola, opartego o uliczną latarnię.

Pojawiły się również przesądy związane z pieskiem – pociągnięcie jego ucha ma przynieść szczęście, dotknięcie ogona zwiastować wielką miłość, a melonika – powodzenie na egzaminach. Nic dziwnego, że melonik był już kilkakrotnie naprawiany.

 

Kierując się ulicą Piekary dochodzimy do miejsca gdzie stoi słynna krzywa wieża.

Krzywa wieża

Jest to średniowieczna baszta miejska, która stanowi najbardziej popularną budowlę architektoniczną Torunia. Swą nazwę zawdzięcza znacznemu odchyleniu od pionu bo aż 1,46 m. Nie jest ona udostępniania do zwiedzania ponieważ w środku jest miejscem w którym pracują miejscu urzędnicy Toruńskiej Agendy Kulturalnej.

Jesteście ciekawi co mówi legenda o krzywej wieży? 🙂

Jeden z rycerzy zakonnych mieszkający na zamku zakochał się w mieszczce. Spotykali się oni potajemnie w zaułkach toruńskich, lecz mieszkańcy szybko donieśli o tym władzom miasta. Oboje kochanków ukarano, dziewczynie wymierzono 25 batów a rycerzowi kazano wybudować tak krzywą wieżę jak krzywe było jego postępowanie. Do dziś wieża jest miejscem gdzie chętni sprawdzają swoją niewinność. Należy wtedy stanąć plecami przy murze, wyciągnąć ręce do przodu i spróbować pozostać tak przez chwilę.

 

O czym wam chcę jeszcze dziś opowiedzieć? Oczywiście o domu Mikołaja Kopernika 🙂

Dom Mikołaja Kopernika

Dom Mikołaja Kopernika to średniowieczna kamienica, która w drugiej połowie XV wieku należała do rodziny Koperników.

Obecnie wewnątrz tej i sąsiedniej – również gotyckiej – kamienicy mieści się oddział toruńskiego Muzeum Okręgowego noszący nazwę Dom Mikołaja Kopernika. W kamienicy należącej w XV w. do rodziców astronoma zapoznać się można z odtworzonym średniowiecznym układem wnętrz i ich wystrojem z okresu od XV do XVIII wieku. Atrakcją muzeum jest również zlokalizowany w oficynie Domu Kopernika model dawnego Torunia, przy którym prezentowany jest spektakl światło-dźwięk poświęcony młodości toruńskiego astronoma i historii jego rodzinnego miasta w średniowieczu.

 

Gdzie natomiast możemy się wybrać, gdy do Torunia przyjeżdżamy również z dziećmi? Nigdzie indziej jak do muzeum toruńskiego piernika.

Jest to największe muzeum piernika w Europie posiadające również największą kolekcję drewnianych form piernikowych oraz prowadzące najszerzej zakrojone badania na temat historii toruńskiego piernikarstwa. Muzeum piernika mieści się w byłej fabryce pierników należącej do rodziny Weese i można wypiec w nim własny piernik dekoracyjny, który zapewne stanie się świetną pamiątką.

Równie chętnie można iść z dziećmi, choć myślę że dorośli z ciekawości sami mogą się również wybrać do Baju Pomorskiego. Teraz króciutko i o nim 🙂

Baj Pomorski

Teatr lalek działający, od 1946 r. koncentruje się przede wszystkim na sztukach przeznaczonych dla dzieci. Budynek już wyróżnia się samym wyglądem, ponieważ przedstawia otwartą szafę. Spektakle są dla naprawdę dzieci w różnym wieku, więc daje nam to spory wybór i zapewne niezapomniane przeżycie 🙂

Będąc w Toruniu warto również zerknąć na naszą bramę mostową.

Jest to jedna z trzech bram średniowiecznego Torunia. Jej nazwa wzięła się stąd że prowadziła do drewnianego mostu przez Wisłę.

Czym się szczycą torunianie? 🙂 Naszymi pięknymi bulwarami filadelfijskimi 🙂

Skąd ta nazwa? Powstała ona ze względu na naszą współpracę z Filadelfią. Teraz ciekawostka 🙂 W Filadelfii jeden z placów nosi nazwę Trójkąt Toruński.

Bulwary ciągną się wzdłuż Wisły na całej długości murów miejskich i są one nadal jednym z ulubionych miejsc spacerowych.

Już ostatnią rzeczą o jakiej wam dzisiaj opowiem jest nasza równie słynna fontanna Cosmopolis.

Fontanna Cosmopolis 

Jest to fontanna multimedialna. Została uruchomiona 22 czerwca 2008r, czyli jakby nie patrzeć ma już 10 lat. Znajduję się ona na obrzeżach toruńskiej starówki a widowiskowe pokazy fontanny są jedną z najpopularniejszych atrakcji Torunia.

 

Gdzie polecam w Toruniu iść na dobrą kawę i ciasto? 🙂 Mam takie trzy miejsca.

Pierwszą z nich jest kawiarnia Grande Coffee która mieści się na rynku staromiejskim 12 zaraz na przeciwko ratusza. Kawa nie jest tania ale za to bardzo dobra 🙂

Drugim miejscem, jakie z chęcią polecę jest bistro Nicolaus. Mieści się ono na ulicy Mikołaja Kopernika 28 gdzie kawa może jest odrobinę tańsza i równie dobra 🙂

Ostatnie takie miejsce, które polecę jest dla fanów (i nie tylko) popularnego serialu przyjaciele. Na pewno każdy zna 🙂 Nazywa się Central Coffe Perks i znajduję się na ulicy Strumykowej. Nazwa kawiarni znana jest właśnie z tego serialu. Piłam tam najlepszą jak dotąd kawę w moim życiu 🙂 I wcale nie była wybitnie droga 🙂 Także bardzo polecam 🙂

PODSUMOWANIE

Jeśli zastanawiacie się czy warto wybrać się do Torunia, to z czystym sumieniem mogę powiedzieć że tak 🙂 Na pewno nie pożałujecie 🙂

Mediolan przez wielkie M?

Do Włoszech wybraliśmy się w połowie czerwca na krótki urlop.

Pierwszym miastem, jakie wpadło nam do głowy był właśnie Mediolan. Z początku była opcja jeszcze na typowe leniuchowanie na plaży w Hiszpanii, ale że trafiliśmy na naprawdę tanie loty z Polski do Mediolanu, bo za bilety w dwie strony zapłaciliśmy około 170 zł to w końcu zdecydowaliśmy się na Włochy.

I teraz zasadnicze pytanie, czy było warto?

Odpowiedź brzmi tak, bo zawsze warto zobaczyć coś nowego i nigdy nie powinno żałować się żadnej z podróży.

Teraz opowiem wam (postaram się w miarę krótko :)) jak to było z nami

W Mediolanie wylądowaliśmy około godziny 16:00 na lotnisku Malpensa, oddalonym od centrum Mediolanu o 50 minut.

Bilety z lotniska do centrum mięliśmy wykupione wcześniej ze strony przewoźnika (link do strony o tu wzięliśmy w tą i od razu z powrotem bo mniej więcej jesteśmy w stanie oszacować o której będziemy na to lotnisko wracać. Zapłaciliśmy za to po 16 euro na osobę.

Nasz hotel ( link do strony na bookingu tutaj) położony był 5 minut od stacji metra a do centrum mięliśmy dokładnie 4 przystanki. Czyli całkiem niedużo.

W zasadzie nie kupowaliśmy biletów dobowych po to, aby przemieszczać się po centrum Mediolanu zwiedzając zaplanowane obiekty, bo stwierdziliśmy, że te dystanse możemy pokonać na piechotę ( a raczej ja stwierdziłam :)). Ostrzegam, jeśli ktoś nie lubi chodzić to niech po prostu kupi bilet 🙂

W Mediolanie zaczęliśmy od centrum, (bo tam było najprościej się przemieszać) i teraz pokażę wam, co ciekawego zobaczyliśmy przez te parę dni pobytu tam. Zapraszam, oprowadzę was 🙂

Zacznijmy od tego, że pierwsze co nam wpadło w oko to, że przy krawężnikach zaparkowanych jest naprawdę masa motorów i skuterów, są porobione nawet specjalne dla nich parkingi.

Zwiedzanie zaczęliśmy od Katedry Narodzin św. Marii w Mediolanie. Jest to jeden z głównych budynków w Mediolanie i zajmuje sporą część placu, przy czym jest również ogromny.

Gotycka marmurowa katedra, jedna z najbardziej znanych budowli we Włoszech i w Europie. Należy do największych kościołów na świecie. Również witraże w chórze katedry, należą do największych na świecie

Naprawdę zrobiła na nas ogromne wrażenie

Zaraz niedaleko katedry Duomo znajduję się wielka galeria handlowa Vittorio Emanuele II obecnie znajdują się tam butiki znanych projektantów, restauracje i kawiarnie.

Wychodząc z drugiej strony galerii naszym oczom ukazuje się słynny budynek teatru La Scala. Znajduję się w nim jedna z największych scen operowych na świecie. Wejście do środka i zobaczenie słynnej sceny kosztuje około 7 euro.

 

Metrem dojechaliśmy do Zamku Sforzów i parku Sempione który znajduję się za murami zamku. Wejście na teren zamku jest darmowe. Przed wejściem za mury  znajduje się ogromna fontanna, która pięknie wkomponowała się w krajobraz.

To ostatnie zdjęcie zrobione już od strony parku 🙂

Park nas mile zaskoczył. Pogoda była upalna bo tego dnia było około 30 stopni, słońce wcale nie odpuszczało, w parku można było gdzieniegdzie znaleźć trochę cienia a gdy ktoś miał ze sobą jakiś kocyk mógł się spokojnie położyć na trawie i wtedy już leżing i smażing  😉 Teren był naprawdę przeogromny więc każdy znalazł miejsce dla siebie.

 

Wybraliśmy się również do kościoła San Bernardino Alle Ossa gdzie w bocznej kaplicy znajdują się liczne ludzkie kości i czaszki. Historia mówi, że w 1210 roku, kiedy na pobliskim cmentarzu zaczęło brakować miejsca postanowiono wybudować kaplice gdzie te szczątki miały być godnie przechowywane gdzie zostały do dnia dzisiejszego. Zdjęcia można było robić w kościele, w kaplicy niestety nie.

Cmentarz monumentalny był naszym kolejnym krokiem w zwiedzaniu Mediolanu. Położony w Piazzale Cimitero Monumentale już z zewnątrz zaskakuje swym wyglądem. Mówią, że jest to najpiękniejszy cmentarz w całej Europie i sądzę że wcale się nie mylą.

Obecnie przeznaczony jest do chowania ważnych osobistości i zajmuje powierzchnie około 250 tys. M 2

Będąc w Mediolanie warto zobaczyć też tą nowoczesną stronę miasta gdzie wielkie wieżowce widać już z daleka a czasami można doliczyć się aż 30 piętra.

Co nam się podobało w Mediolanie to to, że Włosi bardzo dbają o przyrodę. Podlewane są drzewa, czego w Polsce raczej się nie zauważa, ich balkony są całe zapełnione roślinnością, że czasami nic innego się przez te liście nie przebija. W jednym z budynków gdzie znajdowały się biura, oboje zazdrościliśmy widoków z okna w czasie pracy, bo były naprawdę świetne  🙂

Podsumowanie

Za zwiedzanie kompletnie nic nie płaciliśmy, i wcale nie żałujemy. Ceny jedzenia, co prawda były rożne, ale jeśli tylko nie miało się parcia żeby jadać w restauracjach w samym środku centrum to naprawdę ceny były do przeżycia 🙂 Za standardowy obiad np. makaron, trzeba było zapłacić średnio koło 9-10 euro, a za pizze 7-12 euro i powiem wam że jedliśmy i taką za 10 euro (która nie była raczej smaczna ) i taką za 7 euro która była naprawdę pyszna, na bardzo cienkim cieście.

Jadając w restauracjach trzeba liczyć się z tym, że Włosi potrafią doliczyć do rachunku miejsce przy stoliku. Dlatego bardzo często pada pytanie czy zostajemy w środku czy wychodzimy. Mogą doliczyć sobie również dodatkowe euro za nakrycie czy sztućce, więc trzeba na to zwracać uwagę.

Lampka wina oscyluje w granicach 5-7 euro, ale tam gdzie jedliśmy ( jedno z najlepszych miejsc, jakie znaleźliśmy niedaleko naszego hotelu) butelka wina kosztowała około 12 euro. Jeśli pójdziemy do marketu to za butelkę wina zapłacimy od 1,50 euro do 10 euro. I gwarantuje że to tańsze jest lepsze 😀

Włoskie lody które są przepyszne kosztują około 2,5 euro, a drinki jeśli dobrze poszuka się baru czy restauracji kosztują w granicach 5-8 euro.

Woda którą można kupić na ulicy w przydrożnych sklepikach czy w restauracji kosztuje 2-3 euro, za to w markecie zapłacimy za 1,5 litra około 0,25 euro.

Kawałek pizzy w barze kosztuje 3 euro, tyle samo kosztują też kanapki czy inne przydrożne przekąski.

Komunikacja w Mediolanie do najtańszych nie należy za bilet jednorazowy ważny 1,5 godz zapłacimy 1,50 euro. I od razu uprzedzam, że te półtorej godziny naprawdę bardzo szybko mija.

Jeśli chcemy kupić bilet całodniowy to jest to koszt 4,50 euro a jeśli na 48 godzin to zapłacimy 8,25 euro. Metro faktycznie jeździ co 5 minut i w bardzo krótkim czasie możemy się dostać gdziekolwiek chcemy.

My za bilety zapłaciliśmy około 14 euro będąc tam 5 dni, więc wcale nie tak dużo. Za to naprawdę bardzo dużo się nachodziliśmy, więc jeśli ktoś lubi aktywny wypoczynek to polecam 🙂

Codziennie jedliśmy ciepły obiad i jakieś przekąski i to nas również nie zrujnowało, więc naprawdę, jeśli dobrze się poszuka to można tanio i smacznie zjeść.

Kupiłam dwa magnesy jeden w centrum Mediolanu drugi na lotnisku.

Polecam kupować te w centrum, bo są o 2-3 euro tańsze.

 

W Mediolanie byliśmy 5 dni, nie uważam żeby to było za mało żeby zobaczyć te najważniejsze obiekty, oczywiście zawsze można wybrać się na dłużej. Miasto polecam, zresztą całe Włochy są godne polecenia i jeśli tyko chcecie zobaczyć trochę inny świat i poczuć odmienny klimat wybierzcie się i wy 🙂

Jak jest z tą Wenecją?

Wenecja to miasto położone na licznych bagnistych wyspach na morzu Adriatyckim. Przez ponad tysiąc lat miasto to było stolica niezależnej Republiki Weneckiej. Jest to miasto kanałów z tego względu w większości transport odbywa się droga wodną lub pieszo. W XIX wieku wyspę połączono ze stroną lądową linią kolejową i drogą szybkiego ruchu. Obecnie Wenecja jest ustawicznie podtapiana . Stare budynki, atakowane przez zanieczyszczone morze, ulegają zniszczeniu.

Info zaczerpnięte z wikipedii.

Do Wenecji trafiliśmy trochę przypadkiem. Lecąc do Mediolanu mięliśmy nadzieję zahaczyć też Wenecję. Bo jak to przecież być tak blisko i nie zobaczyć?! Skrupulatnie każdego dnia przed wyjazdem wyszukiwałam tanich biletów do miasta na wodzie. Już straciłam nadzieję i zdążyłam przestawić się  na Weronę miasta położonego połowę drogi bliżej od Mediolanu, kiedy dosłownie 3 dni przed wyjazdem znalazłam wymarzone niedrogie bilety do Wenecji. Podzielę się z wami stroną, na której je zamówiliśmy, link znajdziecie o tu

Gdy zobaczyłam, że pociąg do Wenecji jest tylko 15 zł droższy niż do Werony, to z przyczyn wiadomych wybrałam właśnie Wenecję. Zawsze chcieliśmy ją zobaczyć, i dokładnie od dwóch lat marzyłam o magnesie na lodówkę w kształcie maski weneckiej. Zobaczyłam taki u kuzynki i zachciałam mieć własny.

Pociąg do Wenecji ruszał o godzinie 8:15 rano. Niecałe trzy godziny później byliśmy już na miejscu.

Od razu nam się spodobała. Jedno z najładniejszych miast, jakie widziałam, chociaż spora część budynków była faktycznie poniszczona. Pierwsza rzecz, jaka rzuciła nam się w oczy to naprawdę spora liczba turystów. Byli po prostu wszędzie. Idąc przed siebie mój wzrok napotkał pierwsze stragany z maskami. Oczu nie mogłam oderwać. Różnokolorowe, z dzwoneczkami, piórkami, zdobiły ulice. Jedna szczególnie zapadła mi w pamięć, i właśnie przez nią prawie spóźniliśmy się na pociąg powrotny, ale o tym później. Idąc przy kanałach nie mogliśmy nadziwić się zewsząd wyglądających z boku wąskich uliczek. Naprawdę były i takie gdzie bez problemu dotykałam rękoma murów jak na zdjęciu poniżej.

Przed wyjazdem oczywiście zrobiłam rozpiskę miejsc, które chcieliśmy zobaczyć. Mój chłopak pozaznaczał je dokładnie na mapie Google żeby łatwiej było nam się przemieszczać. Nie będę wspominać, albo i wspomnę ile nerwów kosztowało go prowadzenie nas za pomocą mapki Google 😀

Z rozpiski jak się potem okazało i tak mało skorzystaliśmy, stwierdziliśmy na miejscu, że może spróbujemy pozwiedzać i popatrzeć bez niej. Czytaliśmy przed wyjazdem, że w Wenecji dobrze jest się „zgubić” pochodzić bez celu uliczkami, które ciągną się przez całą wyspę. Przez takie zwiedzanie byliśmy często w miejscach mało uczęszczanych przez turystów. Teraz pokażę wam trochę co widzieliśmy i co na pewno na bardzo długo zapadnie nam w pamięć 🙂

Gdy tylko wyszliśmy z budynku dworca kolejowego zastaliśmy taki widok, który już nam się spodobał a to był dopiero początek.

 

Po przejściu kawałek dalej, turystów było już mniej, co widać na załączonym obrazku:

W Wenecji często spotykane były restauracje przy kanałach gdzie stoliki mieściły się zaraz przy wodzie.

Ciekawostka jest to, że prawie przy każdym domu zaparkowana była łódka, a sama Wenecja składa się z największej ilości mostków, jakie w życiu widziałam 🙂

Widzieliśmy tam również jeden z piękniejszych kościołów.

To, że nie zwiedzaliśmy jej zgodnie z rozpiską nie znaczy, że nic z tej rozpiski nie zobaczyliśmy, tu macie np. Pałac Dożów, który naprawdę zachwycał swym wyglądem i wielkością.

Dotarliśmy również do głównego kanału Grande :

I do miejsca gdzie nie było turystów za to był piękny widok na pełne morze.

Najlepsze zostawiłam na sam koniec – a więc gondola

Z początku, kiedy było już pewne, że będziemy w Wenecji pierwsza myśl, jaka się nam nasunęła to gondola. Chcemy czy nie? Oczywiście chcieliśmy, ale sprawdzając ceny biletów zrezygnowaliśmy z tego pomysłu. Chociaż mój chłopak się nad tym zastanawiał, bo przecież jak to być w Wenecji i nie popłynąć gondolą. Ustaliliśmy jednak, że gondolą przepłyniemy się następnym razem i tak miało zostać. Jakie było moje zdziwienie, gdy przed godziną 15 mój chłopak stwierdził, że koniecznie musimy poszukać jednego miejsca, w którym on ma coś do załatwienia. Tak długo ciągnęłam go za język aż w końcu się przyznał że wykupił nam mini rejs po kanałach 😀 Radość była ogromna. Płynęliśmy z jeszcze jedną parą, co w ogóle nam nie przeszkadzało. W gondoli mieściło się 5 albo 6 osób. Rejs trwał 20 minut. Można było również wynająć sobie za dodatkową opłatą Pana, który grał i śpiewał. Zabawne było to, że ktoś za to płacił i wynajmował a reszta słuchała ,bo śpiew niósł się po wszystkich kanałach J Teraz pokaże wam co po drodze widzieliśmy i jak wspomniana gondola wygląda 🙂

 

Na miejscu zjedliśmy jeden ciepły posiłek i pare przekąsek. Za obiad zapłaciliśmy po 12 euro od osoby. Jedzenie było naprawdę smaczne i pięknie wyglądało, chociaż nie jedliśmy aż tak dużo, ale to też ze względu na upały.

Oczywiście nie mogło zabraknąć również pamiątek. Kupiliśmy łącznie 4 maski, pokaże wam 3 z nich i jeden magnes.  Z magnesem była mała przygoda, bo wybrzydzałam i żaden nie podobał mi się na tyle żeby go kupić. W głowie ciągle miałam magnes, który widziałam na samym początku kiedy dotarliśmy do Wenecji więc twierdziłam że jeżeli nie spodoba mi się żaden po drodze to przecież jak będziemy wracać to będę mogła kupić sobie ten który sobie, upatrzyłam na samym początku. Chociaż gdzieś z tyłu głowy miałam myśl, że tego magnesu może już tam nie być. No i nie było. Mięliśmy 5 minut do odjazdu pociągu, kiedy wpadłam na targ, który mieścił się jakieś 4 minuty od dworca i kupiłam pierwszą z brzegu maskę na magnesie. Nie chcielibyście widzieć jak pędziliśmy z powrotem do pociągu.

Tym akcentem zakończyliśmy naszą podróż po Wenecji.

Podsumowanie:

Bilety na pociąg do Wenecji – 19,80 euro plus drugi bilet żeby przejechać most około 6 euro za osobę

Zwiedzanie – zero euro 🙂

Jedzenie i napoje – około 20 euro za os.

Pamiątki – 13 euro

Rejs gondolą – chłopak do teraz nie chce mi powiedzieć 🙂

 

Czy było warto?

Jak najbardziej tak 🙂 Wenecja to piękne miasto, które warto zobaczyć póki jeszcze jest 🙂